Krzysztof Lewandowski
Czy warto być dinozaurem?

Dylemat polskiego rolnictwa wkraczającego do Europy jest dziś taki: czy rozwijać produkcję ekologiczną, wymagającą tradycyjnej wiedzy oraz sporych nakładów pracy ludzkiej, czy też przestawiać rolnictwo na produkcję przemysłową.

To drugie rozwiązanie wymaga zwykle zaciągania oprocentowanych kredytów na zakup drogich maszyn i urządzeń, a następnie – i już stale – zwiększonych zakupów środków produkcji, jak chemia rolnicza, części zamienne oraz prąd i paliwa.

Dylemat „ekologia czy technologia” nabiera wyrazistości zwłaszcza w kontekście niedawnych rewizji prognoz dotyczących światowych rezerw ropy i gazu, które są zapleczem strategicznym industrialnego przemysłu rolnego, gdyż z nich produkuje się nawozy sztuczne i środki ochrony roślin. Rezerwy te okazują się być aż o 80 procent mniejsze niż dotychczas zakładano.

Wnioskiem z najnowszych prognoz jest to, że w tym dziesięcioleciu wydobycie ropy i gazu osiągnie swój szczyt, a potem będzie już stale się zmniejszać. Prognoza ta ma duży wpływ na perspektywy naszego rolnictwa przemysłowego, w które obecnie zaczynamy inwestować.

Pytanie, czy warto być dinozaurem, wydaje się śmieszne i od rzeczy. Jeśli jednak potraktować dinozaura jako figurę stylistyczną użytą dla wyrażenia wysokiej konsumpcji, można próbować dalej ten temat drążyć. Otóż dinozaury wyginęły ponoć w zamierzchłej przeszłości, bo nie miały co jeść. Były zbyt duże i jadły zbyt dużo jak na możliwości środowiska, które je żywiło. Dlatego, gdy jedzenia nie przybywało, a przeciwnie, w wyniku zlodowacenia jego podaż stawała się coraz mniejsza, dinozaury musiały wyginąć z głodu, oddając pola drobniejszym konsumentom przyrody.

Czy nie podobnie jest dzisiaj z nami, ludźmi? Żyjemy wprawdzie w czasach pełnych półek sklepowych, nadprodukcji rolnej i limitów dostaw, jakie wkrótce wymusi na nas akcesja do Unii, jednak negatywną stroną tego nadmiaru towarów na sprzedaż jest gwałtowne wyczerpywanie się zasobów surowcowych planety. Zasoby te przyroda cierpliwie tworzyła przez miliony lat, a obecnie wiele z nich jest na wyczerpaniu po zaledwie stu latach ich intensywnej eksploatacji przemysłowej.

Możliwości szybkiego wydobywania i przetwarzania surowców stwarzają coraz bardziej wydajne maszyny. To wielkie dobrodziejstwo wyręczać się nimi w ciężkich czy żmudnych pracach. Nie zapominajmy jednak, że każdy kij ma dwa końce i że cywilizacja super wydajnych maszyn ma też swoje poważne ograniczenia.

Są nimi nieodnawialne i w istocie niewielkie rezerwy surowców, służących do budowy i napędzania maszyn. A przecież nie wystarczy raz kupić samochód czy traktor - maszyny zużywają się i co jakiś czas trzeba je wymieniać na nowe, zwłaszcza gdy utraciło się tradycyjną wiedzę, jak sobie bez nich radzić.

Mechanizacja pracy pociąga więc za sobą uzależnienie gospodarstw rolnych od stałych dostaw nowych maszyn i technologii oraz dostaw energii wprawiającej je w ruch – prądu i paliw.

Bombą z opóźnionym zapłonem jest też - postępująca wraz z mechanizacją - chemizacja rolnictwa, czyli jego uzależnienie od dostaw produktów ropopochodnych, jak nawozy sztuczne, lekarstwa czy środki ochrony roślin. Dziś wiadomo już z całą pewnością, że chemizacja rolnictwa pociąga za sobą wiele negatywnych skutków, a jednym z nich jest degradacja i zanik gleby.

Z badań naukowych wynika, że w tradycyjnym rolnictwie opartym na płodozmianie i naturalnym nawożeniu, wierzchnia warstwa gleby tworzy się w procesie gnicia roślin i wietrzenia skał w tempie 1 mm gleby na 500 lat. Jest to więc proces bardzo powolny.

W wyniku wprowadzania mechanizacji i chemizacji upraw, powodujących zubożenie glebowej fauny i flory, naturalny proces przyrostu gleby zostaje zakłócony i odwrócony, a jej ilość zmniejsza się w tempie 1 mm na 17 lat, czyli 30 razy szybciej, niż wynosił jej naturalny przyrost. Staje się ona po prostu bardziej podatna na wywiewanie i wypłukiwanie z niej cennych składników mineralnych i organicznych. Szacuje się też, że w wyniku erozji gleby uprawianej metodami przemysłowymi, traci ona rocznie aż 65 procent swojej produktywności.

Aby podnieść tę produktywność do oczekiwanych przez rolników 100 procent, należy więc glebę stale wzbogacać w minerały zawarte w nawozach sztucznych.
Szacuje się na przykład, że na samo to wzbogacanie amerykańskie gospodarstwa przemysłowe wydają rocznie 20 mld $.

Naukowcy alarmują, że w wyniku intensywnych zabiegów agrotechnicznych Wielkie Prerie Stanów Zjednoczonych i Kanady, będące największym zagłębiem zbożowym na świecie, utraciły w XX wieku połowę swojej gleby.

Pogarszająca się jakość gleby w wyniku stosowania przez wiele lat nawozów sztucznych oraz mechanicznych metod jej uprawy (zbyt głeboka orka) sprawia, że duże połacie ziemi uprawianej przemysłowo stają się nieużytkami. W Stanach Zjednoczonych traci się rocznie w ten sposób ok. 1 mln ha użytków rolnych.

Wyniki badań na temat ropochłonności przemysłu rolnego oraz szybkiego zużywania się nieodnawialnych zasobów surowcowych, w tym także gleby, są dzwonkiem alarmowym i ważnym argumentem w przemyśleniach, jakie każdy polski chłop powinien zrobić, zanim podejmie decyzję na temat kierunku przekształcania własnego gospodarstwa rolnego.

Jest to wybór między ekologią, czyli stawianiem na wiedzę i pracę ludzi w harmonii z przyrodą, a technologią, czyli stawianiem na chemię i pracę maszyn, bez oglądania się na przyrodę.

Jest to także wybór pomiędzy samowystarczalnością i zrównoważeniem polskiego rolnictwa, a jego popadaniem w coraz większą zależność od stale zwiększanych dostaw ropy i gazu, które się w świecie kończą.

Wybór ten nie jest prosty, gdyż większość mediów popiera szybką industrializację polskiego rolnictwa i całkowite jego uzależnienie od dostaw chemii rolniczej.

Proces industrializacji polskiego rolnictwa, choć przebiega niezwykle szybko, co widać choćby po ekspansji wielkich i antyekologicznych tuczarni Smithfielda, dopiero się rozpoczął. Wielu rolników ma więc jeszcze wybór, czy podążać drogą tradycyjnej wiedzy, odziedziczonej po przodkach, i obrać kierunek upraw ekologicznych, czy też zapożyczać się, by podjąć konkurencję na rynku upraw technologicznych.

Wybór ten mają przynajmniej ci rolnicy, którym udało się nie wpaść w pułapkę kredytową, związaną z unowocześnianiem własnego gospodarstwa. Zmusza ona do zaciągania wciąż nowych i coraz większych kredytów pod nowe i zawsze niezbędne inwestycje.

Jest to pułapka podobna do tej, w jaką wpadły dinozaury przed milionami lat. Inwestycja czyniona na kredyt to bowiem nic innego, niż konsumpcja ponad miarę środowiska, w którym się żyje. Warto więc zauważyć, że zlodowacenie ekonomiczne, jakie ostatnio obserwujemy, pod postacią bezrobocia i braku pieniędzy na rynku, nie zapowiada wielkiego urodzaju i nadejścia czasu spokoju w krainie dinozaurów.

Może więc lepiej nie być dinozaurem i zdecydować się być człowiekiem?

(listopad 2003)
Krzysztof Lewandowski