Krzysztof Lewandowski - Zdrowe jabłko
Gdy brak jasnych wizji, inteligencja umiera.
Brak wizji zastępuje krytyka, która grzęźnie
w jałowości poruszania się w obszarze cienia.
Jakość spożywanych pokarmów ma zasadniczy wpływ na stan naszego zdrowia oraz ducha. Gdy jakość ta jest zła, cierpieć zaczyna ciało, a duch traci zdolność rozwoju, gdyż jest ustawicznie zajęty usterkami własnego locum. Dlatego tak ważne dla całokształtu naszego bycia jest to, co jemy, i co decyduje o samopoczuciu, aktywności, umiejętności radzenia sobie ze zmieniającymi się warunkami i co przesądza o tym, czy jesteśmy w grupie szczęśliwców zadowolonych ze swojego życia.
Na jakość posiłków, które spożywamy coraz większy wpływ wywiera sposób ich przyrządzania, repertuar receptur stosowanych w kuchni, oraz charakter substratów używanych do ich kompozycji. Gdy żywimy się w stołówkach, barach czy restauracjach – a taką formę konsumpcji wymusza coraz częściej zapracowane życie – na dobór jakości składników naszej diety oraz sposób ich przyrządzania mamy wpływ niewielki. Także robiąc zakupy w sklepach nie mamy zwykle czasu ani ochoty wczytywać się w listy składników surowcowych, umieszczonych małym drukiem na etykietkach. Trudno też niespecjalistom zorientować się w tajemniczo brzmiących nazwach nowoczesnych środków konserwujących, czy w chemicznych uzdatniaczach stosowanych w masowych procesach przetwarzania żywności. W efekcie, czysta chemia, której nasze enzymy nie nauczyły się trawić, gdyż wiele związków produkowanych syntetycznie nie istnieje naturalnie w przyrodzie - trafia do koszyka z zakupami, a następnie zalega w naszych komórkach, które nie wiedzą, jak sobie z nimi poradzić.
Gdyby jednak włożyć wiele wysiłku w rozpoznanie i dekryptację haseł w rodzaju E-540, to i tak nie mielibyśmy wglądu w proces technologiczny prowadzący do finanlnego produktu, który stoi na półce sklepu. Nikt bowiem nie umieszcza na etykietkach nazw antybiotyków, jakimi leczyło się zwierzęta hodowlane, ani trucizn, jakimi odstraszano szkodniki roślin. Podobnie, na przemysłowych targach warzyw i owoców nikt nie informuje detalistów, jakich nasion użyto do ich produkcji – czy były genetycznie modyfikowane i kto czerpie prowizje z ewentualnych patentów.
Zagrożenia homeostazy ludzkiego organizmu, związane z masowością produkcji żywności i wprowadzaniem do jej obiegu nowoczesnych technologii, rosną z każdym rokiem. W zmonopolizowanych sieciach dystrybucyjnych liczy się trwałość, sposób opakowania, smak oraz cena produktów spożywczych – czyli czynniki mające wpływ na wielkości sprzedaży i zyski producentów. Ich wpływ na nasze zdrowie ma znaczenie drugorzędne, co zdaje się być zgodne z ogólną, krótkoterminową perspektywą zysku, jaką kieruje się rynek międzynarodowych dostawców. Gdy ktoś choruje w wyniku dostosowania się do niego (niedawno wytoczono proces McDonaldowi, że jego menu jest szkodliwe dla zdrowia), ktoś inny zyskuje możliwość sprzedaży większej ilości lekarstw, nakręcając jeszcze bardziej spiralę konsumpcyjnego obłędu.
Masowe systemy dystrybucji towarów poprzez międzynarodowe sieci hipermarketów mają też negatywne skutki dla jakości naszego życia społecznego, przyczyniając się do eliminowania z obiegu gospodarczego lokalnych producentów żywności. Skutkiem tego jest rosnące bezrobocie, pogorszenie się stanu zdrowia społeczeństwa, oraz rozwój przestępczości, skorelowanej z nierównym podziałem dochodów między bogatych i biednych.
Kwestią nie bez znaczenia jest także roznący wypływ kapitału z lokalnych rynków w kierunku właścicieli konglomeratów handlowych oraz międzynarodowych sieci banków, oferujących tym konglomeratom oprocentowane kredyty. Koszty tych kredytów ponosi w ostateczności i tak lokalny konsument, gdyż wliczone są one w końcowe ceny produktów.
Lokalny przedsiębiorca jest całkowicie ubezwłasnowolnionym obiektem manipulacji, zmuszanym do poddania się gotowym schematom, polegającym na przerzucaniu na jego barki wszystkich kosztów finansowych handlu. Regułą hipermarketów jest kilkumiesięczna zwłoka w płatnościach za faktury dostawców, co w dłuższej perspektywie powoduje wykruszanie się z gry coraz większych lokalnych producentów. Zasadą hipermarketów jest też zbijanie ceny poniżej kosztów opłacalności produkcji, co oddala bankructwo przedsiębiorców, ale czyni je nieuchronnym.
W tej sytuacji potrzebna jest kompletnie nowa wizja stymulowania produkcji rolniczej i dystrybucji żywności, uwzględniająca potrzeby zarówno lokalnych producentów, jak i konsumentów oraz całych narodów, które w obecnej sytuacji nie mają jak bronić się przed kompleksowym systemem eksploatacji gospodarczej, zwanym wolnym rynkiem.
Jest jednak wyjście z opresji „wolnego” rynku (cudzysłów pochodzi z konstatacji, że jest on wolny tylko dla tych, którzy posiadają kapitał, umożliwiający im i ich rodzinom dostatnie życie z odsetek od tego kapitału – są więc „wolni”od konieczności świadczenia jakiejkolwiek pracy w zamian za ciężą pracę, którą świadczą im pozostali uczestnicy tego rynku) i dyktatu warunków przez hipermarkety.
67 lat temu wpadli na ten pomysł Szwajcarzy, kreując rynek niezależnego i wolnego od oprocentowania kapitału o nazwie „My” (Wir). Nieoprocentowany kapitał Wir obraca się dzisiaj w tym kraju z prędkością 2 miliardów franków szwajcarskich rocznie, udzielając przestrzeni zdrowego gospodarowania ponad 80 tysiącom lokalnych zakładów produkcyjnych. Prawdopodobnie z tego powodu Szwajcaria prosperuje tak dobrze poza strukturami Unii Europejskiej. Równie ekscytującego przykładu dostarcza ósme co do wielskości przedsiębiorstwo Hiszpanii, baskijski Mondragon, obracający rocznie kapitałem w wysokości 8 milardów euro.
Inicjatywy alternatywnej ekonomii można spotkać w USA, gdzie Phelps County Bank obraca stoma milionami dolarów rocznie, czy w Australii i Nowej Zelandii, gdzie system lokalnej wymiany oferuje swoim klientom bezpłatne telefony, zwane „elfphones”, przy pomocy których bez kłopotu przeprowadza się wszystkie niezbędne transakcje. Rozwój nowoczesnych usług telekomunikacyjnych już wkrótce zapewni takim systemom przewagę nad drogimi w utrzymaniu strukturami obecnych systemów bankowych.
Połączenie bezodsetkowej ekonomii z lokalnymi inicjatywami rolniczymi spowodowało gwałtowny rozwój bezpośrednich dostaw produktów organicznych pochodzących z ekologicznych upraw, gdzie nie używa się nawozów sztucznych oraz roślin modyfikowanych genetycznie. Ostatnio coraz większą popularnością w W. Brytanii cieszą się „organic box schemes” – formy produkcji i dystybucji zdrowej żywności, uprawianej bez użycia pestycydów, antybiotyków, obywające się bez energochłonnego transportu na duże odległości i wymagające znacznych nakładów pracy ręcznej, dzięki czemu można zapewnić pełne zatrudnienie lokalnym społecznościom.
Żywność pochodząca z farm ekologicznych, zamawiana przez internet, jest dostarczana bezpośrednio do miast w kartonowych pudłach, bez pośrednictwa hipermarketów, a jej odbiorcy chwalą sobie jej świeżość i smak. Odbiorcy tak zamawianych paczek mają pewność ich jakości, gdyż farmy należące do systemu podlegają ścisłej kontroli przez organizacje certyfikujące ich produkcję.
System działa już w wielu krajach Europy, stanowiąc realną konkurencję dla renomowanych sieci hipermarketów. Efektywność dostaw bezpośrednich ze wsi do miast bez gigantycznych pośredników potwierdza się ekonomicznie, gdyż klienci są zwolnieni z konieczności dojeżdżania do hipermarketów własnymi samochodami, a ponadto zaoszczędzają czas przeznaczany na przemierzanie wielkich hal towarowych w poszukiwaniu odpowiadających im produktów. Mają też gwarancję ich jakości.
Także w Polsce pojawiły się pierwsze eksperymenty tego rodzaju. W Dolinie Strugu w województwie rzeszowskim, miejscowa inicjatywa rolników, przedsiębiorców i władz lokalnych doprowadziła do zorganizowania dystrybucji wody mineralnej, warzyw, owoców, miodów, mąki i jaj. Produkty są rozwożone 60 samochodami, a z dostaw korzysta już 60 tys. rodzin z Rzeszowa i okolic. W planach tej rzutkiej społeczności jest objęcie dostawami także innych przetworów pochodzących z lokalnej produkcji. Zamówienia można składać telefonicznie.
Połączenie bezpośrednich dostaw zdrowej żywności - z omienięciem nieefektywnych gospodarczo i szkodliwych ekologicznie oraz społecznie sieci hipermarketów - z alternatywnymi, czyli bezodsetkowymi systemami kredytowania lokalnych producentów i dostawców - to z pewnością pomysł godny szerszego upowszechniania i w naszym kraju. Dzięki takiemu połączeniu już wkrótce drobni lokalni producenci będą w stanie wygrać konkurencję z zagranicznymi dostawcami przywożącymi swoje towary z odległych zakątków świata.
Wprawdzie Polacy nie ocknęli się jeszcze z zafascynowania wielkością hal sklepowych, po których obsługa jeździ na wrotkach, ale coraz powszechniejsza staje się konstatacja, że żeby zjeść w dobre jabłko, nie trzeba go wozić z Holandii. Tak jest i zdrowiej, i taniej, i rozsądniej.
(grudzień 2003)
Krzysztof Lewandowski