Krzysztof Lewandowski
Otwarty na oścież

Odszedł wielki artysta.

Nie znaliśmy się osobiście, choć mieliśmy wspólnych przyjaciół, od których wiedziałem, że tworzy z pasją jak dawniej, jak przez całe życie. Ja tę pasję znałem z pierwszych płyt Cześka, których jako dziecko słuchałem z uchem przyłożonym do głośnika radioadapteru Aida.

Pamietam, jak chłonąłem to otwarte na oścież śpiewanie, zanim jeszcze wiedziałem, co to znaczy otwierać się. Pamiętam, jak łowiłem tę czystość śpiewu, splecioną zdawałoby się z setek głosów, i jak naśladowałem te frazy własnym, nieporadnym, głosem. Może z podziwu dla tej muzyki sięgnąłem wkrótce po gitarę, pianino, kontrabas, flet...

I dorastałem wraz z Niemenem, który odwagą przekraczania tabu wytyczał ścieżkę otwierania się na świat. Nie była to tylko odwaga stroju czy stylu bycia - jak próbowali to przedstawiać nie wnikający w istotę artyzmu ludzie mediów - choć i tej mu nie brakowało, gdyż była ona wyrazem czegoś znacznie głębszego i podstawowego.

Głębią Niemena i tajemnicą jego charyzmy była odwaga mówienia o miłości pełnym glosem, bez zniekształcania tego jedynego przekazu, jaki tak naprawdę dla dojrzalego artysty istnieje.

Jakieś trzy tygodnie temu zadzwonił do mnie przyjaciel - kompozytor i muzyk - który powiedział, że widział się właśnie z Cześkiem i dostał od niego w prezencie sprzęt elektroniczny służący do kompozycji utworów. Opowiadał też, że Czesiek osobiście pofatygował się do niego, aby asystować przy zmontowaniu urządzenia, no i że wszystko się udało, a sprzęt okazał się bardzo użyteczny. Do pełni szczęścia brakowało tylko magnetofonu cyfrowego, aby zrzucać na taśmę gotowe kompozycje – dowiedziałem się z tej opowieści.

A tak się składało, że właśnie u mnie pod schodami stał taki magnetofon, używany z rzadka, więc raczej starzejący się moralnie, niż fizycznie, więc zaproponowałem przyjacielowi, żeby go sobie wziął i używał, na co przystał z ochotą. Kiedy przyszedł zabrać magnetofon, przy herbacie rozmawialiśmy też o moich planach internetowych, do realizacji których przydałby mi się aparat cyfrowy. Potem przyjaciel z magnetofonem pod pachą pojechał do domu.

Zadzwonił już po godzinie, z domu, z wiadomością, że u niego pod stolikiem stoi od roku czy dwóch duże kartonowe pudło z czymś, co przypomina aparat cyfrowy i że podobnie jak mnie magnetofon, jemu ten sprzęt też nie jest specjalnie potrzebny. Dostał go w prezencie z Ameryki i nigdy nie używał, więc może mnie się przyda, jeśli to w ogóle aparat fotograficzny.

To był aparat. Cyfrowy! Nowiutki! Model profesjonalny. Przez kilka dni oswajałem się z nim, kontemplowałem jego zoomy i funkcje, jakość obiektywu i ciężar, aż przyszła wiadomość, że Czesio nagle zmarł. „Czemu cieniu odjeżdżasz...” – usłyszałem w trójkowej audycji Kaczkowskiego. Aparat cyfrowy otrzymany od przyjaciela spoczywał w moich rękach, bo właśnie robiłem nim zdjęcia próbne, i oto uświadomiłem sobie, że ten aparat jest także cieniem Cześka miłości, niesionej przez niego konsekwentnie jako przekaz.

Gdyby bowiem nie Cześka dar serca, mój przyjaciel nie potrzebowałby magnetofonu, a ja nie miałbym okazji wspomnieć, że zamierzam robić zdjęcia. A pod moimi schodami i stołem mojego przyjaciela stałyby nadal dwa pudła starzejące się moralnie.

Z takich darów składało się życie Cześka. Trudno jest być choć przez chwilę artystą i dawać z siebie wszystko, nie oczekując niczego w zamian. Czesiek umiał to robić przez całe życie i dlatego tak bardzo będzie nam go brakować.

Krzysztof Lewandowski
(styczeń 2004)