Krzysztof Lewandowski
Tubylcy

Pamietam, że kiedy chodziłem do liceum, tubylcem była wielce zasłużona Pani Dyrektor. To ona rządziła sposobem naszego bycia, a my, uczniowie, czyli przybysze z zewnątrz, dostosowywaliśmy się do zwyczajów, jakie tu panowały. Tu, czyli wśród tu-bylców. Oczywiste dla wszystkich było, że szkolnym tubylcem jest kadra z Panią Dyrektor na czele.

W myśl prawa tubylczego obowiązującego w naszej szkole, uczennicom nie wolno było na przykład przychodzić do szkoły w spodniach i choć zdarzały się niekiedy akty łamania tego zakazu przez buntowniczo nastawione elementy żeńskie, to prawo w końcu tryumfowało, bo było tubylcze. Tak było w latach 70-tych.

Oczywiste dla wszystkich było też w tamtych czasach, że tubylcami wyższej rangi, bo ogólnopaństwowej, określającymi reguły i zasady tu-bycia w całym kraju, byli działacze partyjni, a my, obywatele, bylismy w sferze społeczno-politycznej przybyszami z innych stron. Tutaj też obowiązywały odpowiedniki zakazów noszenia spodni i też zdarzali się buntownicy, najczęściej jednak były to elementy męskie. Pamiętam, że takim zbuntowanym elementem był mój profesor od historii, który mówił o tym, o czym nie pisali autorzy podręczników.

Nieliczni nastolatkowie byli świadomi tubylstwa jeszcze wyższego piętra, jak mój kolega ze szkolnej ławki, który za przemarsz przed trybuną pierwszomajową z transparentem „PRECZ Z SOCIMPERIALIZMEM Mao-tse-tunga” (nazwisko chińskiego przywódcy było dopisane malutkimi, z daleka niewidocznymi literkami) został w pierwszej klasie relegowany ze szkoły. Tubylcy szkolni dali mu wtedy na koniec roku niedosteczne oceny z języka rosyjskiego i wuefu, wystarczające, aby pod zarzutem matolstwa pozbyć się przybysza na dobre (jako ociężały na umyśle skończył potem dwa fakultety).

Dzisiaj tubylcem jest ten, kto ma kapitał. To on w długofalowym procesie ustala prawo oraz sposób jego odczytywania, On decyduje o tym, co się buduje w naszym kraju, co konsumuje i jak myśli. Tubylec, jak dawniej, za czasów komuny, reguluje też nasze zwyczaje – tym zakazuje noszenia chust na głowach, tamtym zakazuje mówić, nad czym pracują, czy ile zarabiają. Dzisiejsi tubylcy chronią się przed gradem oczywistych pytań tajemnicą służbową, racją stanu, drzwiami, a najczęściej całkowitą anonimowością, czy wręcz wirtualnością bycia.

Oto dowiadujemy się, że wirtualni inwestorzy giełdowi przerzucają swoje kapitały na bardziej od Polski atrakcyjne lokaty, co sprawia, że Złoty spada wobec Euro i koszyka walut. Cieszyć się z tego powodu mogą polscy eksporterzy, ale zapewne krótko, dopóki NBP nie uatrakcyjni oferty obligacyjnej, aby sprostała oczekiwaniom tubylców. Bo, jak dawniej, prawo tubylcze zwycięża w końcu drobne przejawy męskiego lub żeńskiego matolstwa, które nie jest w stanie pojąć, że tubylcem można być – wcale tu nie będąc.

(luty 2004)
Krzysztof Lewandowski