Krzysztof Lewandowski
Zlodowacenie
Mowi się wiele i pisze o fatalnych dla naszej planety skutkach emisji gazów cieplarnianych do atmosfery, będących wynikiem niepohamowanej ekspansji cywilizacji technicznej. Cywilizacja ta, popędzana do przodu chciwością jej elit bankowych, nie liczy się z warunkami zewnętrznymi, czyli z tym, że działa nie tylko w obszarze komputerów, maszyn i robotów, liczących zyski z utargów, ale także w obszarze biosfery zamieszkałej wciąż przez miliony żywych organizmów – roślin, zwierząt, no i ludzi.
Biosfera naszej planety kształtowała się przez całe epoki, a jej obecny stan jest wynikiem dynamicznej harmonii i wspólzależności poszczególnych gatunków. Człowiek oddycha, bo drzewo zamienia wydychany przez niego dwutlenek węgla z powrotem na tlen. Podobnie drzewo korzysta z dwutlenku wegla wydychanego przez czlowieka i zwierzęta.
Jesteśmy wszyscy – ludzie, zwierzęta, rosliny, bakterie, wirusy i priony zależni od siebie nawzajem w procesie rozmnażania się, odżywiania, oddychania i rozwoju. Gdy zabraknie pszczół, zniknąć musi też ok. 30 proc. roślin zapylanych przez te owady. Gdy w przewodzie pokarmowym czlowieka zabraknie jakiejś bakterii, zaczyna się niestrawność. Gdy w wyniku mutacji genetycznej powstaje nowa odmiana śmiercionośnego wirusa, wybuchają epidemie dzisiątkujące ludzi, a wielkie stada zwierząt skazywane są na planową zagładę. To są właśnie te współzależności w ramach ekosystemu naszej planety, zwanego biosferą.
Gdy harmonia międzygatunkowa biosfery ulaga zaburzeniu w wyniku technologicznej działalności człowieka, skutków tych zaburzeń nie obliczą najdoskonalsze superkomputery i nie przewidzą ich najlepsi prognostycy, gdyż najbardziej skomplikowane teorie naukowe operują kilkoma maksymalnie zmiennymi, podczas gdy życie na naszej planecie ma zmiennych milardy. Liczba kombinacji, jakie między tymi zmiennymi mogą zachodzić, jest teoretycznie nie do ogarnięcia przez żadne maszyny liczące, gdyż maszyny takie musiałyby być większe, niż cała nasza planeta.
Człowiek poganiany bacikiem przez bankowców żądnych zysków, w ciągu kilkuset lat do tego stopnia zafiksował się na przekształcanie środowiska przyrodniczego w towary konsumpcyjne, że calkowicie utracił kontrolę nad harmonizowaniem tych procesów. Aż ciśnie się na usta przysłowie, że co nagle, to po diable. Widać to coraz wyraźniej na przykładzie zmian klimatu naszej planety, spowodowanych emisją spalin oraz masową hodowlą bydła wydychającego metan. Gazy te tworzą w górnych warstwach atmosfery otulinę, która działa niczym szyba w inspekcie szklarniowym. Przez tę „szybę” dociera do powierzchni Ziemi ciepło ze Słońca, podnosząc systematycznie średnią temperaturę na naszej planecie.
Od lat w prasie i telewizji trąbi się o spodziewanym ociepleniu klimatu, wywołanym tym czynnikiem, ale – o dziwo – mieszkańcy Europy Zachodniej i Kanady notują z roku na rok coraz sroższe zimy, jakby na przekór tym oświadczeniom. Zagadkę tej pozornej sprzeczności odkrywają ostatnio naukowcy – oceanografowie, klimatolodzy i geolodzy – a wniosek z ich odkryć jest taki, że pomimo notowanego ocieplenia całej planety, lokalnie, pojedynczym krajom północnej pólkuli, a zwłaszcza Zachodniej Europie – grozi... zlodowacenie.
Przyczyną grożącego nam zlodowacenia - przez co należy rozumieć obniżenie się średniej temperatury w niektórych rejonach Europy aż o 20 oC – jest zmiana kierunku i osłabienie ruchu ciepłego Prądu Zatokowego. Prąd ten przenosi masy wody oceanicznej nagrzanej w strefie równikowej - ku zachodnim wybrzeżom naszego kontynentu, sprawiając, że w W. Brytanii, leżącej na podobnej szerokości geograficznej, co np. Labrador, klimat jest łagodny, a temperatura zimą rzadko spada poniżej zera stopni.
Słabnięcie Prądu Zatokowego następuje niezwykle szybko, a przyczyną tego zjawiska jest topnienie umieszczonych w światowej „szklarni” lodowców arktycznych. Topnienie lodowców – nie tylko arktycznych - notuje się od wielu lat na całym świecie, ale w ostatnich latach proces ten uległ gwałtownemu nasileniu, przez co masy słodkiej wody zaczęły spływać do oceanów, zmniejszając ich zasolenie. To z kolei jest przyczyną spowalniania ruchu Prądu Zatokowego.
Jeszcze niedawno sądzono, że słabnięcie Prądu Zatokowego będzie przebiegało stopniowo i łagodnie, rozłożone na 100-150 lat. Okazuje się jednak, że i w tym wypadku zbiorowa reakcja ekosystemu naszej planety nie dała się przewidzieć przez placówki naukowe. Dziś mówi się już o zaledwie 10-20 letniej perspektywie zlodowacenia północnych rejonów naszego kontynentu.
(luty 2004)
Krzysztof Lewandowski