Krzysztof Lewandowski
Na ratunek samym sobie

Recepta na dobrobyt w kraju tak bogatym jak Polska jest tylko jedna – stworzyć alternetywny, wygodny i tani rynek wymiany dóbr i usług dla ludzi ekonomicznie zmarginanlizowanych i wykluczonych z życia gospodarczego. Jesteśmy na tyle mądrzy, wykształceni, pomysłowi i pracowici, że – dysponując takim rynkiem oraz współczesnymi technologiami – moglibyśmy wytwarzać znaczne nadwyżki produktów i usług, przeznaczone na wymianę z innymi krajami.

Ograniczeniem dzisiejszej produkcji przemysłowej staje się nie tyle zdolność produkcyjna zakładów czy pracowitość ludzka (co chcą nam wmówić korporacyjne media), które to czynniki mają na wielkość produkcji wpływ raczej nieduży i stale malejący, ile możliwość pozyskiwania ze środowiska surowców w taki sposób, aby tego środowiska nie dewastować. Ograniczeniem produkcji jest także chłonność rynku, bo każda konsumpcja zabiera czas, a mamy go ograniczoną ilość. Trudno na przykład skonsumować 25 godzinnych filmów dziennie.

To wielka sztuka być narodem, który nie pozwala, aby jego środowisko było niszczone przez przemysł w imię racji wyższego rzędu, niż dobro tego środowiska. Racje takie nie istnieją, o ile założymy, że my ludzie jesteśmy także cząstką środowiska, a jest to przecież coś oczywistego. Żadna istota nie może żyć bez środowiska, a tym bardziej czlowiek, dla którego środowiskiem jest nie tylko świat przyrody, ale także sieć powiązań społecznych, zapewniających niezbędną mu do przetrwania produkcję.

Jako jednostki, zatraciliśmy w procesie dziejowym zdolność przetrwania bez cywilizacji, bez tych powiązań, dzięki którym jest nam ciepło i mamy co jeść. A skoro tak, powinniśmy - w równym co o środowisko przyrodnicze stopniu - dbać o własne środowisko społeczne, które psuje się, gdy wzrasta w nim poziom lęku jego członków. Poziom ten rośnie dziś głównie dlatego, że ludzie nie wiedzą, co się wokół nich dzieje, gdyż prawdziwe motory działań są objete tajemnicami bankowymi, nieprzenikalnymi rozumem racjami stanu, oraz zniekształcone polityką koncernów i wspierających je mediów, także koncernów.

Ograniczeniem produkcji jest dziś także, poza czynnikiem środowiskowo-surowcowym, możliwość zbytu wyprodukowanych towarów. Przy rozwiniętej na wielką skalę kooperacji międzynarodowej, zależy ona w dużym stopniu od nadwyżek produktów wytworzonych w innych krajach. Bez takich nadwyżek trudno mówić o sensownej, czyli ekwiwalentnej wymianie międzynarodowej. Cóż to bowiem za wymiana, gdy jeden tylko daje, a drugi tylko bierze. Postępujące zadłużanie się świata jest wyrazem braku tej ekwiwalencji, znakiem patologii o skali globalnej, gdyż problem dotyczy niemal wszystkich krajów świata.

Gdy jakiś kraj nie posiada nadwyżek produkcyjnych, nie powienien brać udziału w wymianie zagranicznej do czasu, aż się nie nauczy ich tworzyć - tak brzmiało przesłanie lorda J.M. Keynesa, szefa delegacji brytyjskiej podczas rozmów traktatowych w Bretton Woods, w 1944 roku. W przeciwnym bowiem razie kończy się w takim kraju demokracja, a zaczyna niewola długów, z których nie ma jak się wydźwignąć.Zdanie to zostało całkowicie zlekceważone przez tryskającą wigorem ekspansjonistycznym grupę finansistów amerykańskich, optujących za powołaniem Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Instytucje te wsparły powstanie dzisiejszego systemu fiskalno-bankowego, który jest niczym gigantyczna pijawka, zabierająca na własne potrzeby 80 procent produkowanej przez społeczny organizm krwi. Nic więc dziwnego, że choć naród polski pracuje, ile może (Polacy znajdują się na pierwszym miejscu listy krajów europejskich pod względem liczby przepracowanych w roku godzin), cierpimy na chroniczną społeczną anemię, topimy się w długach i coraz mniej mamy na własność tego, co kiedyś nazywało się naszym państwem.

Naszemu krajowi do odzyskania wolności i przywrócenia demokracji potrzebny jest tani i efektywny rynek, w dodatku rynek nie obciążony długami, który zapewni produkcję dodaną, przeznaczoną na eksport. Obecny rynek nie spełnia tego warunku, gdyż po pierwsze jest zadłużony, po drugie niesprawny, gdyż nie potrafi zagospodarować energii 20 procent ludzi zdolnych do pracy, a po trzecie jest skrajnie sfiskalizowany, gdyż z każdej transakcyjnej złotówki odsysa 80 groszy do systemu podatkowo-lichwowego.

Korzystając z tak drogiego pieniądza, jakim jest złotówka, dolar czy euro, będziemy nadal pogrążąć się w tarapatach, w jakie wciągnęli nas piewcy „wolnego rynku”, który okazał się rynkiem zniewolonym przez finansistów i zniewalającym poprzez lichwiarski kredyt.

Kierunek tego marszu jest bardzo wyraźny – to całkowite ubezwłasnowolnienie narodu pracującego w całości na rzecz wielkich koncernów, ogłupienie go tanią rozrywką, podkręcenie gadżetowej konsumpcji i przykręcanie śruby prawa i policyjnej represji wobec tych, którzy nie wytrzymują ciśnienia niewoli.

Alternatywą wobec tego scenariusza napisanego przez kręgi liberałów jest rynek całkiem nowy, tworzony od zera lub prawie od zera, gdyż zaczątki samoorganizacji społecznej można w Polsce już dostrzec, jeśli się uważnie popatrzy. Tworzą ten rynek organizacje trzeciego sektora, czyli sami obywatele, zrzeszeni w stowarzyszenia, fundacje, kluby i kółka, którzy łączą się w grupy producentów, konsumentów i usługodawców posługujących się wyłącznie tym, co lokalne.

Bazą prawną dla tego oddolnego ruchu obywatelskiego są ustawy o pożytku publicznym, wolontariacie i zatrudnieniu socjalnym, które weszły w życie w 2003 roku, umożliwiając bardzo efektywną samoorganizację ludziom społecznie zmarginalizowanym, do których należą osoby bezrobotne, niepełnosprawne, wykluczone czy poszkodowane w wyniku presji ekonomicznej.

Celem tego ruchu jest stworzenie lokalnej samowystarczalności na poziomie produkcji i dystrybucji podstawowych dóbr i usług, przy możliwie dużym zaangażowaniu rąk i głów ludzkich w proces produkcyjny. Oznacza to na przykład uprawę ziemi technikami organicznymi czy biodynamicznymi, wymagającymi sporych nakładów pracy osobistej, bez stosowania nawozów sztucznych i syntetycznych środków ochrony roślin.

W uprawach tego rodzaju priorytetem jest wysoka jakość produktu i lokalność produkcji, a także efektywność wykorzystania tradycyjnej wiedzy służącej zapewnieniu wysokich plonów. Uzyskana w ten sposób żywność o najwyższej klasie czystości i smaku to najlepsza recepta na dobre zdrowie społeczeństwa i mniejsze w przyszłości wydatki na społeczną opiekę medyczną.

Z wewnętrznej wymiany współproducenckiej mogą się narodzić takie wyroby, jak dżemy, wody mineralne, miody, sery, wyroby piekarnicze i ciastkarskie, warzywa oraz owoce krajowe, środki czystości, naturalne medykamenty, a także wszelkiego rodzaju usługi czy przysługi sąsiedzkie, od usług związanych z budową domów, po specjalistyczne usługi komputerowe, medyczne czy edukacyjne.

Nieskonsumowane nadwyżki tych produktów lokalne społeczności mogą eksportować na rynek złotówkowy – drogi i nieefektywny, ale za to globalny, więc dysponujący towarami nieosiągalnymi na rynku lokalnym, też niekiedy potrzebnymi.

Dostęp do nich powinien być w miarę szeroki, ale ograniczony mądrą i dalekowzroczną polityką trwałości rozwoju gospodarczego, możliwą do prowadzenia wyłącznie przy poszanowaniu naturalnych i społecznych (ludzkich, organizacyjnych) zasobów.

Z punktu widzenia takiej mądrej polityki, każda wojna jest ciosem w ekologię danej społeczności i w socjologię jej tkanki społecznej, więc wojny powinny być wykluczone z arsenału środków dostępnych światowym politykom.

W wyniku niewydolności systemu liberalnego, Polska jest dziś bogata w ludzi wykształconych i zawodowo doświadczonych, ale bezrobotnych. To wielki społeczny kapitał, którego wykorzystanie jest naszą szansą na zrzucenie jarzma imperialistycznej niewoli, czyli spłacenie długów i zorganizowanie efektywnej społecznej wymiany na rynku wolnym od lichwy.

Aby tego dokonać, musimy stworzyć i zacząć efektywnie posługiwać się kredytem społecznym, wolnym od oprocentowania i pracującym na rzecz społeczności, które się nim posługują. Współczesną formę nadał kredytowi społecznemu kanadyjczyk Michael Linton, który ponad 30 lat temu opracował lokalny system wymiany i handlu (LETS -Local Exchange & Trade System) dla miejscowości Comox Valley, dotknietej systemowym bezrobociem.

Dzisiaj systemy wzorowane na tym pionierskim wdrożeniu funkcjonują na całym świecie, od Alaski po najdalsze antypody Australii. W ostatnich miesiącach wielką karierę robi kredyt społeczny w RPA, gdzie – zwłaszcza w dużych miastach – rośnie popularność systemu LETS opracowanego przez południowoafrykańską fundację SANE. Niemieckim odpowiednikiem LETS jest Umtauschring, który posiada wiele lokalnych odmian. We Francji rozwijają się z kolei systemy SOL, używane zwłaszcza na południu kraju, w środowiskach rolników, ale zyskujące coraz większe uznanie także w dużych miastach, z Paryżem włącznie. Systemy kredytu społecznego działają dziś na wszystkich kontynentach, w większości krajów świata.

Stanowią one zapowiedź dużych zmian na lepsze w organizacji życia społecznego we wszystkich miejscach cierpiących na brak kredytu bankowego, borykających się z problemami bezrobocia i społecznych wykluczeń.

W niedługim czasie możemy się także spodziewać pierwszych wdrożeń podobnych systemów w Polsce. Zwiastunem tych koncepcji są coraz liczniej organizowane w kraju seminaria i warsztaty, poświęcone prezentacji idei kredytu społecznego i bezodsetkowych form lokalnej bankowości.

Pierwsze projekty LETS funkcjonują już w Krakowie i Poznaniu, stanowiąc póki co bardziej lekcje poglądowe nadchodzącej, nowej ekonomii, niż dojrzały system społecznych rozliczeń, jakiego możemy się spodziewać w niedalekiej przyszłości, gdy opanujemy to proste i podstawowe narzędzie transformacji gospodarczej na miarę XXI wieku.

Krzysztof Lewandowski