Krzysztof Lewandowski
Atraktory kontra wirtualne pieniądze

Część pierwsza: ATRAKTORY

Wyobraźmy sobie istotę ludzką przeskalowaną tak, że jest dwa razy większa, przy zachowaniu swoich proporcji: jest to struktura, która załamie się pod ciężarem własnych kości. Skala jest ważna.
James Gleick Chaos

Trudne do ogarnięcia ludzkim rozumem są zjawiska, w których występują miliony czy miliardy powiązanych z sobą elementów. Nawet dobra znajomość tych elementów nie gwarantuje bowiem wglądu w całość zjawiska, jeśli nie stworzy się wyższych kategorii porządkujących. Po takie kategorie sięgają dziś ekonomiści zaniepokojeni niezrównoważonym rozwojem gospodarki światowej.
Dla wyjaśnienia makroekonomicznych procesów \"globalnej wioski XXI wieku\" posługują się oni coraz lepszymi modelami naukowymi. Jednym z nich jest model zaproponowany przez matematyków i fizyków zwanych teoretykami chaosu. Centralną kategorią ich opisu jest \"atraktor\" - termin oznaczający ogniskową wszystkich sił działających w układzie. Przypatrzmy się zatem, jak przebiegają globalne procesy ekonomiczne widziane okiem teoretyka chaosu, przez pryzmat atraktorów właśnie.


Zacznijmy może od zdefiniowania, czym jest atraktor w gospodarce. W ujęciu ekonomii jest nim każde duże skupisko lub natężenie procesów gospodarczych, rejestrowanych obecnie najczęściej wyłącznie w pamięciach dużych sieci komputerowych, obsługujących banki i giełdy finansowe. Atraktor jest mechanizmem dodatniego sprzężenia zwrotnego związanego z ruchem kapitału, jest potwierdzoną eksperymentalnie regułą nasilania się procesów gospodarczych w tych miejscach, gdzie są one już intensywne. Atraktory ekonomiczne wyłaniają się z graficznych prezentacji danych w postaci wykresów i tabel, ilustrujących statystyczne skutki miliardów przeprowadzanych codziennie operacji finansowych.

Współczesne postaci atraktorów zaczęły się wykształcać po 15. sierpnia 1971 roku - kiedy to prezydent Nixon zniósł obowiązek pokrywania produkcji dolarów rezerwami złota. Konsekwencją możliwych dzięki temu, znacznych inwestycji budżetowych był ogromny wzrost potencjału badawczego i intelektualnego Amerykanów. Inwestorzy przyjęli założenie, że potencjał intelektualny będzie przynosił z czasem coraz większą dywidendę. Warunkiem zysków było rozpowszechnienie w świecie przekonania o słuszności przywilejów związanych z handlem myślami. Koncepcja ta przyjęła postać obecnie obowiązującego prawa autorskiego, zgodnie z którym wyspecjalizowana kreacja intelektualna, możliwa dzięki dostępowi do bardzo drogich placówek badawczych, stała się w szczególny sposób chroniona i wynagradzana. Do kwestii tej jeszcze powrócimy.

Inwestycje w badania i intelekt okazały się tak rentowne, gdyż duża część światowego potencjału inwestycyjnego została skierowana na zbudowanie infrastruktury prawniczo-mentalnej globalnego rynku, podtrzymującej preferowane schematy obiegu światowych pieniędzy. Właśnie w opisywaniu złożonych struktur, a raczej zauważalnych skutków ich istnienia, naukowcy posługują się pojęciem atraktora, które dla matematyka oznacza osobliwą właściwość przestrzeni, a dla ekonomisty - miejsce, gdzie występuje duża podaż pieniądza.

Zdaniem ekonomistów opierających się na modelach teorii chaosu i opowiadających się za \"zrównoważonym rozwojem\", światowy system gospodarczy wkroczył w fazę \"dinozauryzacji\", w fazę niekontrolowanego rozrostu. Proces ten związany jest z przechodzeniem od ekonomiki rynków lokalnych (wiosek, dzielnic, krajów, bloków) do ekonomiki globalnej, gdzie rynkiem jest cały świat. Badania ekonomiczne na modelach chaosu wykazują, że na globalnym rynku niekorzystne trendy kumulacji kapitału utrzymują się, a nawet pogłębiają. Procesu tego nie udaje się spowolnić mimo wielu prób podejmowanych w tym względzie na poziomie światowych organizacji gospodarczych. Problem jest poważny i dotyczy wszystkich ludzi na świecie.

W ludzkiej psychice te gwałtowne transformacje gospodarki światowej ujawniają się w postaci lęków. To zrozumiała reakcja na nie znane wcześniej sytuacje. Należałoby dążyć, aby te lęki zmniejszać, bo są pożywką dla zjawisk patologii społecznej i blokują zdrową aktywność. To właśnie w celu zmniejszenia tych lęków powstają na świecie agendy, organizacje, a zwłaszcza publikacje propagujące alternatywne wizje gospodarcze i wyjaśniające ludziom mechanizmy makroekonomiczne przy użyciu modeli tradycyjnych i \"zrównoważonych\" gospodarek. Te drugie w obszar tradycyjnego pojęcia zysku włączają także kwestie etyki i ekologii.

W Polsce nie jest propagowana żadna alternatywa strategii gospodarczej, na której można by oprzeć nadzieję spowolnienia - niekorzystnego zdaniem wielu ekonomistów, bo zbyt wysokiego - tempa rozwoju gospodarczego w perspektywie najbliższych dziesięciu, dwudziestu czy pięćdziesięciu lat. Mało też kto w Polsce używa szeroko dziś w świecie stosowanego terminu \"wzrost zrównoważony\". Na świecie ten \"wzrost\" oznacza w wielu dziedzinach redukcję i spadek lub całkowitą zmianę form i sposobów działania, do czego należy zawczasu przygotować ludzi poprzez przemyślaną edukację. Jak na razie nie widać jednak w Polsce dużych kampanii edukacyjnych, niezbędnych w procesie globalnych przeobrażeń.

W wizjach gospodarczych upowszechnianych w mediach i szkołach propaguje się natomiast cudowny lek na wszelkie niedogodności. Jest nim jak najszybszy wzrost gospodarczy. Tłem tych wizji jest milczące założenie, że bogate kraje, które ten wzrost osiągają i propagują, mają patent na ogólnoświatowe szczęście. Tak jednak nie jest. Intelektualiści, socjologowie i przywódcy duchowi zwracają uwagę na tragiczne skutki priorytetu pieniądza w skali wartości człowieka, a wyniki badań naukowych wykazują, że bogactwo kraju jest słabo skorelowane z poczuciem szczęścia jego obywateli. Poczucie szczęścia nie rośnie też wraz ze wzrostem indywidualnej zamożności.

Polacy, mając tyle problemów do pokonania na drodze transformacji ustrojowej, nie zdołali jeszcze skonstruować docelowego, a nie tylko dostosowawczego, modelu wyjaśniającego im sytuację, w jakiej się znaleźli. Nasze problemy z adaptacją do nowych warunków wiążą się bowiem nie tylko z transformacją ustrojową, ale też z gwałtowną zmianą warunków zewnętrznych, do jakich się dostosowujemy. Są to warunki globalnego rynku, czegoś zupełnie nowego w historii gospodarczej świata. Rewolucyjne i wymagające dużego wysiłku adaptacyjnego są też zmiany sposobu komunikowania się ludzi w wyniku postępu w technologiach.

Wszystkie te przeobrażenia są zbyt szybkie, abyśmy zdążyli szerzej się w świecie rozejrzeć. Przygniatają naszą świadomość te miliardy podmiotów gospodarczych, tryliony operacji handlowych, setki języków, walut i zwyczajów, tony przepisów - bo tak to się przekłada na język praktyki. Cent pomnożony przez miliard daje sporą sumkę. Jest to nowa jakość. Dla Polaków, odwykłych od jawnego priorytetu wartości opartych na pieniądzu, mechanizm tej przemiany ginie w mrokach domysłów i niesprawdzalnych hipotez.

Nasze drzwi do globalnego rynku zaczęły się otwierać z chwilą wejścia w życie pierwszych ustaw wprowadzających wymienialność złotówki. Było to zaledwie dziesięć lat temu, o czym warto pamiętać, bowiem w skali edukacji społecznej jest to czas zbyt krótki, byśmy jako kraj zdołali przyswoić sobie wszystkie subtelne mechanizmy światowej gry rynkowej i nauczyli się zręcznie poruszać w pędzącym z coraz większym impetem strumieniu światowej gospodarki.

Nie opanowaliśmy jeszcze tej umiejętności, bo popularne wizje kończą się na programie dostosowawczym do Europy i świata. Nasza zręczność jest zaś uwarunkowana istnieniem programu szerszej perspektywy, czyli programu wyrastającego z naszej lokalności i naszej niepowtarzalności..

Wynikiem braku zręczności Polaków w kształtowaniu przepływu światowego strumienia pieniędzy jest już 70-cio procentowy udział kapitału zagranicznego w polskich bankach, niemal 100-procentowy w sieci hipermarketów, oraz wiele podobnych \"faktów\" z pułapu makroskali. Wszystko to świadczy o tym, że nie rozpoznaliśmy właściwie zagrożeń związanych z udziałem w rynku światowym i nie wypracowaliśmy właściwych metod ochrony własnych interesów. Zaś pozycja ekonomiczna Polski wobec nowych partnerów, którzy z rosnącą, bo globalną skutecznością realizują zasadę maksymalizowania zysku i własnego bezpieczeństwa, rysuje się w ogólnej świadomości Polaków niejasno i mgliście.

Zwłaszcza w kwestii miejsca Polski w strukturach gospodarczych świata doznajemy sporego zamieszania. Jako naród zdobyliśmy się na odwagę otwarcia się na globalny rynek. Był to wyczyn, który powiódł się w sensie taktycznym. Duma z wygranego gema powinna być jednak tak racjonalnie skalkulowana, byśmy mogli dostrzec perspektywę całego meczu, perspektywę czasu JUŻ BYCIA w systemie globalnym, tak ważną przy podejmowaniu - w czasie JESZCZE W NIM NIE BYCIA - wszelkich decyzji politycznych o charakterze długoterminowych zobowiązań międzynarodowych.

Z pomocą w wypracowaniu takiej perspektywy dla zupełnie nowych zjawisk ekonomii globalnej przychodzi właśnie teoria chaosu. Nauka ta zajmuje się wyłącznie układami makroskali, zatem powstający na jej oczach globalny system stosunków ekonomicznych stał się w sposób naturalny kolejnym jej poletkiem doświadczalnym. Celem badań teoretyków chaosu jest odkrywanie ukrytego w strukturach porządku. Ich narzędziami są szybkie komputery, które przetwarzają ogromne liczby danych rzeczywistych, zbieranych z zastosowaniem ścisłych metod pomiaru naukowego. W przypadku badań ekonomicznych są to dane o faktycznych ruchach pieniędzy na rynku globalnym, pochodzące ze źródeł sprawdzalnych. Są nimi potwierdzone przez audytorów publikacje bankowe, roczniki giełdowe i statystyczne - same suche fakty, które trudno podważyć.

Już pierwsze efekty wprowadzenia tych danych do komputerów i przedstawienia ich w syntetycznej formie graficznej były bardzo obiecujące. Przypadkowe z pozoru ciągi wyników, ukazane na wykresach, zaczęły się układać w regularne formy. Bardziej zaawansowane prezentacje ujawniły istnienie wspomnianych wcześniej atraktorów, będących szczególnymi miejscami rozpatrywanego systemu - biegunami krążącej w nim energii.

Z analiz ekonomistów posługujących się teorią chaosu wynika, że globalny system gospodarczy jest tak ukształtowany prawnie i mentalnie (świadomościowo, zwyczajowo), że ku atraktorom NIEUCHRONNIE spływają wszelkie nadwyżki wypracowywanych przez ludzi pieniędzy. W obliczeniach, jako bazę kosztów, przyjmuje się ilość pieniędzy zaspokajającą przyjęte w danych społecznościach standardy życia, włączając w to oszczędności. Ekonomiści ostrzegają, że te nadwyżki są z każdym rokiem większe, atraktor odcina bowiem swoje kupony od każdej świadczonej przez ludzi pracy, o ile jest ona opłacona wymienialną walutą. Ludzi zaś jest na świecie coraz więcej i posługują się coraz doskonalszymi maszynami.

Warunkiem rozwoju atraktorów jest dopływ coraz większych pieniędzy. Ku tym miejscom spływają zatem coraz szersze ich strumienie, które nie powinny słabnąć, gdyż każde zmniejszenie przepływu oznacza wizję bezrobocia i rosnącego lęku dużych grup społecznych na całym świecie. Światowe prawo gospodarcze, do którego się sumiennie i z trudem dopasowujemy, zostało tak - w toku dziejów - ukształtowane, że strumienia płynących ku atraktorom pieniędzy nie udaje się powstrzymać, stosując instrumenty tego prawa. Mówią o tym światowi ekonomiści od kilku lat. Wiadomo już bowiem, że w pobliżu atraktorów gospodarka jest \"przegrzana\", co oznacza, że ruch pieniędzy jest tam zbyt szybki, jak na możliwości adaptacyjne człowieka, co przynosi szkody psychiczne i emocjonalne, w oddaleniu zaś od atraktorów bieda piszczy, wybuchają konflikty i wojny. W obszarze działania atraktorów mieszka mniej niż 10 procent ludności świata i większość z nich to Amerykanie.

Z wielu pomiarów wynika, że obecne, wysokie tempo zmian cywilizacyjnych jest szkodliwe dla wszystkich mieszkańców Ziemi, zarówno bogatych, jak i biednych, a także dla samej planety i jej biologicznego życia. A jednak, mimo podejmowanych prób, procesu tego nie udaje się spowolnić. Wyrazem braku nad nim kontroli są nieodtwarzalne zniszczenia kolejnych fragmentów środowiska naszej planety, wzrost przestępstw i chorób cywilizacyjnych, toczące się wojny oraz budzenie się nacjonalizmów i ksenofobii.

Pędzący coraz szybciej prąd pieniędzy jest zagrożeniem dla całego globu, gdyż aby sprostać wymaganiom globalnego rynku zasilającego atraktory, ludzie muszą produkować coraz więcej, coraz bardziej nikomu niepotrzebnych rzeczy. I coraz częściej takie rzeczy wrzucać do śmietnika.

Taka jest strategia bezosobowego, w istocie, atraktora, gdyż choć siłę tę reprezentują konkretni ludzie, właściciele przedsiębiorstw, podejmujący określone decyzje, to prawdziwym podmiotem jest tutaj zbiorowa świadomość obywateli całego świata, znajdująca wyraz w systemach prawnych wszystkich krajów połączonych w globalną wioskę. W dzisiejszej konstrukcji ekonomiki świata celem nadrzędnym tych wszystkich wysiłków jest ZASILANIE ATRAKTORA.

Konstatacją bowiem już jest, że to nie poszczególni ludzie, a światowy system prawny i ekonomiczny staje się na naszych oczach prawdziwym podmiotem gry gospodarczej. Jest on groźny zarówno dla bogatych, którzy nie potrafią kontrolować przyboru strumienia pieniędzy, który ich zalewa, jak i dla biednych, do których zalicza się Polska, od których ku atraktorom z każdym rokiem będzie odpływać coraz więcej wypracowywanych kapitałów.

W bogatych krajach, dysponujących najnowocześniejszymi technologiami, ludzie nie tylko nie pracują mniej niż dawniej, ale po pracy muszą też dużo czasu poświęcać na naukę, aby sprostać wymaganiom narzucanym przez obowiązujący etos pracy, a zwłaszcza przez stale rosnący poziom jej zorganizowania. Praca, podnoszenie kwalifikacji oraz niezbędny odpoczynek wypełniają przeciętnemu Japończykowi czy Amerykaninowi całe niemal życie. Gdzie w tym modelu jest zatem miejsce, aby z pożytkiem dla samego siebie konsumować produkowane w nadmiarze dobra materialne i kultury? Cierpką ironię tego pytania oddaje rozwój branży rozrywek, zwłaszcza telewizji, która globalnej wiosce oferuje setki atrakcyjnych programów. Efektem zderzenia zabieganego człowieka z tak bogatą ofertą jest tzw. zapping, czyli nerwowe przełączanie się z programu na program. Widz konsumuje w ten sposób wszystko i nic - żaden bowiem przekaz autorów programów nie zostaje odebrany w całości.

W tych warunkach rodzą się naturalne wątpliwości mieszkańców bogatych krajów co do sensu intensywnej pracy. Skoro maszyny są tak wydajne, a my tak świetnie zorganizowani i bogaci, to po co tyle pracujemy? - zastanawiają się coraz częściej ludzie tam mieszkający. Z porównań wynika bowiem, że znacznie mniej od współczesnego Japończyka czy Niemca pracował chłop pańszczyźniany pięćset lat temu, kiedy technologia była bardzo uboga. Komu zatem służy ten dzisiejszy pośpiech i nadprodukcja? Czy to znaczy, że nadzieje wielu pokoleń pokładane w technologiach, nadzieje na wolność, równość i braterstwo, zostały rozwiane i pozostaje nam jedynie szalony, cywilizacyjny pęd ku niepohamowanemu wzrostowi?

Co ciekawe, i na pozór tylko paradoksalne, z analizy modeli naukowych wynika, że najwięcej wypracowywanej energii oddają atraktorom ci, którzy żyją w ich pobliżu, w najbogatszych krajach świata. Ich praca w dobrze zorganizowanych przedsiębiorstwach jest oszczędna i wydajna. Ludzie ci zarabiają dużo, ale wypracowują jeszcze więcej. Różnica odpływa ku atraktorom. Trudno to dostrzec okiem krytycznym, gdy jest się w środku systemu, gdyż \"karmienie\" atraktorów realizuje się poprzez najbardziej w bogatych krajach akceptowane zachowania społeczne: sumienną pracę oraz wysoką konsumpcję.

Ktoś, kto dużo zarabia, rzadko rozważa kwestię ekwiwalentności zapłaty za świadczoną pracę. Mało kto zastanawia się też, ile są warte towary, które kupuje. Ludzie zauważają jednak, że ich ceny jakoś nie maleją nigdy, mimo szalonego postępu w technologiach. Tłumaczy się to wzrostem jakości i inflacją. Tymczasem i tu suche liczby dają wiele do myślenia. Światowi ekonomiści szacują, że na transport na duże odległości towarów i związane z tym potrzeby ich konserwowania, pakowania i mnożenia szczebli dystrybucji (bo tak daleko trzeba je wieźć) przeznacza się obecnie nawet 80 procent ich wartości.

Z punktu widzenia zdrowej, ludzkiej logiki, wożenie na przykład jabłek z Holandii do Polski to istny bezsens. Inaczej jednak ma się rzecz oglądana z perspektywy atraktorów. Jest to perspektywa maksymalizowania wysiłku pracy, więc jeśli tylko uda się namówić ludzi na kupno jabłek holenderskich, pracę zdobędzie wioząca je firma transportowa, stacje benzynowe, celnicy i wiele innych podmiotów gospodarczych. Zaś za zarobione pieniądze wszyscy przecież i tak coś kupią. Zauważmy, że bogaci się na tym atraktor, ale ludzie i środowisko tracą. Ludzie marnują czas na pracę, która nie ma sensu społecznego, a środowisko degraduje się w wyniku rabunkowej gospodarki światowymi zasobami energii.

Szczególnym towarem, zajmującym coraz więcej miejsca w światowej wymianie handlowej, towarem, który nie psuje się, nic nie waży i przy dzisiejszej technologii łatwo i tanio daje się przemieszczać - jest informacja. Jest to z punktu widzenia interesów atraktora towar doskonały. Instrumentem jego spieniężenia jest prawo autorskie i patentowe, które traktowane jest przez wszystkich twórców jak świętość nad świętościami. Który bowiem z nielicznych polskich twórców żyjących z wpływów za prawa autorskie, wykorzystane za granicą, zastanawia się, jak wygląda bilans prawa autorskiego w skali kraju lub świata? Co go to właściwie obchodzi, skoro jemu samemu służy ono znakomicie? Tymczasem prawo autorskie jest w dobie globalizacji jednym z najpotężniejszych narzędzi atraktora, bowiem myśl w coraz większym stopniu staje się towarem. Ot, choćby rynek oprogramowania. To niemal czysta informacja.

O tym, że handel prawem autorskim jest bardzo niekorzystny dla Polskiego bilansu handlowego, nikt nie mówi głośno. Mówi się natomiast i czyni dużo w kwestii wydłużania okresów ochrony praw autorskich i poszerzania zakresu ich obowiązywania. Paradoks polega na tym, że każda ustawa zbliżająca nas do standardów światowych w tej dziedzinie, jest dla nas w wymiarze gospodarczym bardzo niekorzystna. Na dobitkę, rokowania na przyszłość są jeszcze gorsze, bo w pobliżu atraktorów mieści się większość znaczących laboratoriów i placówek badawczych świata. Aby uzyskać dostęp do wiedzy, która właśnie tam się rodzi, bo tam krąży najwięcej pieniędzy na badania, będziemy musieli coraz więcej dochodu narodowego przeznaczać na trademarki, copyrighty, patenty, znaki zastrzeżone i licencje. W tym obszarze deficyt bilansu handlowego będzie z roku na rok coraz większy.

Obok wymienionych, istnieją jeszcze - schowane przed bilansującym spojrzeniem makroekonomisty - transfery pieniędzy na pokrycie praw autorskich, ukrywające się w opatentowanych częściach sprowadzanych maszyn, w opatentowanych związkach chemicznych, będących składnikami proszków, leków, jedzenia czy kosmetyków, w nowoczesnych formułach produkcyjnych, umożliwiających wygrywanie przetargów, praktycznie we wszystkim, o czym tylko pomyślimy. Nawet w polskim mleku od krowy, bo wiadro i ręce też zwykle myje się jakimś specyfikiem zawierającym opatentowane formuły chemiczne. Część dochodów ze sprzedaży mydła spływa więc i do kieszeni chemika, który je opatentował. Większość tych pieniędzy opuszcza nasz kraj.

Polskie prawo autorskie coraz lepiej stoi na straży pogłębiania naszego ujemnego bilansu handlowego. Pod naciskiem światowych liderów w produkcji oprogramowania i nagrań powstały już w Polsce organizacje lobbystyczne, wyposażone w szczególne uprawnienia kontrolne, które skuteczniej niż dawniej strzegą spływu pieniędzy z tytułu praw autorskich. Po wielkich kampaniach typu public relations, jakie odbyły się w Polsce przeciwko piratom komputerowym, po nowelizacjach prawa autorskiego i zapowiedziach jego dalszego rozszerzania, możemy śmiało twierdzić, że dobijamy do światowego standardu w tym względzie. Czy nasi parlamentarzyści mają jednak pełną, zobrazowaną liczbami świadomość, że zbilansowana struga pieniędzy opuszczających z tego tytułu nasz kraj będzie w przyszłości jeszcze większa?

Zdezorientowani szybkimi zmianami ludzie czują, że coś się nie zgadza w ogólnym bilansie energetycznym pracującego człowieka. To \"coś\" wyłania się z coraz częściej stawianego pytania, jaki sens, poza zarabianiem pieniędzy, ma dla nas nasza własna praca. Czy rozwój cywilizacji ma się opierać wyłącznie na kryteriach zysku? A jeśli tak, to pojawia się równie ważna kwestia: kto operuje tymi niebotycznymi zyskami spływającymi do atraktorów, które wypracowuje cały świat, i jaki jest priorytet tych operacji? Loty w kosmos? To za mało, jak na codzienne kłopoty z pracą i bezrobociem kilku miliardów ludzi. Głodujący ludzie na pewno woleliby odłożyć loty na później.

Podobne kwestie zaprzątają głowy nie tylko pracowników, ale i właścicieli wielkich majątków, które powstały na skutek działania atraktorów. Oni bowiem, mimo miliardowych dochodów, też nie czują się podmiotami ogólnoświatowej gry gospodarczej, która wyniosła ich na szczyty bogactwa. Są uwarunkowani istniejącą strukturą prawną zorientowaną na zysk i bezpieczne warunki jego pomnażania i trudno sobie wyobrazić, aby mogli tę strukturę opuścić choćby na chwilę. W strukturze tej nie ma bowiem żadnego mechanizmu umożliwiającego jej opuszczenie, gdyż miliardów dolarów nie da się trzymać w skarpecie. One, niezależnie od woli ich posiadaczy, i tak będą krążyć w obiegach bankowych i giełdowych i jedyne, co może im się przytrafić, to - nic nie znacząca dla funkcjonowania systemu - zmiana ich właściciela. Bogacze są tylko marionetkami w tym procesie, który można by nazwać \"globalną świadomością pieniądza\". Ich indywidualne preferencje światopoglądowe są dla przebiegu światowych procesów gospodarczych zupełnie obojętne.

Dla mieszkańców globalnej wioski istnienie atraktorów oznacza stale rosnący odpływ wypracowywanych środków. Odpływ odbywa się za pośrednictwem atrakcyjnych (jak to świetnie pasuje do pojęcia \"atraktor\") dóbr i usług. Aby odpływ był stały i zwiększający się, należy go stymulować reklamą oraz coraz wymyślniejszymi technikami marketingowymi, które sprawiają, że tworzy się popyt na samo kupowanie. W wielu środowiskach przyjęło się na przykład odwiedzanie eleganckich sklepów czy hipermarketów niemalże jak placówek wyższej kultury. Za sprawą mediów \"rytuał\" kupowania stał się zasadniczym elementem naszego życia.

Odpływowi pieniędzy w stronę atraktorów nie są w stanie przeciwdziałać żadne akcje lokalne, np. nasza akcja \"Teraz Polska\". Siła atrakcji zagranicznych wyrobów jest bowiem tak duża, że wchłonie wszelkie dodatkowe zyski obywateli, którzy się na tej akcji wzbogacą - polscy producenci i handlowcy sprzedający polskie towary przeznaczą te zyski i tak w końcu na luksusowe towary pochodzenia zagranicznego - ktoś zbuduje za to dom przy użyciu pochodzących z zagranicy materiałów, ktoś inny kupi lepszy i już nie polski samochód, a jeszcze ktoś inny złotówkę reszty z zakupów przeznaczy na paczkę gumy do żucia.

Atraktory są karmione nieustannie każdym aktem kupna-sprzedaży, w którym uczestniczy WYMIENIALNA waluta. Podkreślam słowo \"wymienialna\", gdyż jest to warunek działania atraktorów globalnych. I zarazem ich pięta achillesowa, do czego jeszcze powrócę w drugiej części tego artykułu. Będzie w niej mowa o \"wirtualnych pieniądzach\", które, bez naruszania międzynarodowych traktatów gospodarczych i zawracania z drogi ku Europie, mogą całkowicie odmienić sytuację ekonomiczną, w jakiej się, jako kraj, znaleźliśmy.

Część druga: WIRTUALNE PIENIĄDZE


Świat zmierza ku bezlikowi walut.
Alvin Toffler

Wszyscy zależymy od dostaw elektryczności, a ich wstrzymanie oznaczałoby paraliż całej gospodarki. W podobną jak od prądu zależność popada obecnie świat w związku z telekomunikacją. Poczta internetowa, dzięki dużej wygodzie używania i szerokiemu zastosowaniu, zyskuje coraz więcej użytkowników. Niedługo trudno będzie wytłumaczyć znajomym, czemu nie ma się jeszcze skrzynki e-mailowej. Dlatego przekonujące wydają się przewidywania co do rychłej powszechności internetu w takim stopniu, jak dzisiaj powszechny jest prąd. Internetu bez drutów telefonicznych czy kabli światłowodowych, gdyż w niedalekiej przyszłości będzie on najprawdopodobniej sprzęgnięty z użytkownikami za pomocą bezpośrednich łączy satelitarnych.

Ten kierunek rozwoju technologii jest wyrazem jednego z podstawowych ludzkich marzeń, mianowicie marzenia o pełnej i bezpiecznej komunikacji z innymi ludźmi. Internet realizuje to marzenie, ale tylko technicznie. Przed ludzkością chcącą się wydajnie, tanio i bezpiecznie komunikować stoi zatem równie poważne, jak zbudowanie globalnej sieci internetowej, zadanie - dostosowania mentalności do tych zmian.


Aby z pożytkiem dla ludzkości wykorzystać ten ogromny potencjał komunikacyjny świata, należy się uporać z zaburzającymi procesy komunikacji lękami, które są wyrazem niezgody gatunku ludzkiego na redukujące jego potencjał, a wymagane przez obecny rynek pieniądza, przemiany świadomości. Lęk ten wzrasta, gdyż rosnąca - dzięki wynalazkom techniki - ludzka zdolność do powszechnego komunikowania się, stoi coraz bardziej w sprzeczności z praktyką ekonomiczną dnia codziennego, zamykającą ludzi w twierdzach egoizmu i własnych, utajnionych spraw. Kult konkurencji, będący cechą obecnego systemu pieniędzy, jest w istocie kultem zamykania się ludzi przed światem. Trudno go pogodzić z globalną współpracą, która właśnie dzięki i internetowi - będącemu oknem na świat - staje się realna, jak nigdy dotąd.

Wraz z rozwojem internetu i indywidualnej twórczości prezentowanej za jego pośrednictwem, coraz dziwniejsze wydają się wszelkie konstrukcje prawne, które utrudniają rozpowszechnianie czegokolwiek. Poprzez internet można samemu i bezpośrednio zaprezentować własną twórczość światowej publiczności, bez konieczności przechodzenia procesu wstępnej selekcji rynkowej. Internet zapewnia też dużą efektywność w interdyscyplinarnych badaniach naukowych, pod warunkiem, że naukowcy nie są krępowani w wymianie informacji kleszczami patentów i tajemnic służbowych, służących finansowym sprawom.

Dzielenie się wiedzą i sztuką jest ukoronowaniem procesu twórczego, a koszt replikowania wiedzy i powielania twórczości artystycznej jest w dobie internetu znikomy. Informacja mnoży się bez strat. Dzieląc się dobrami wiedzy, wcale nie ma się ich mniej. To coraz powszechniejsze opinie wśród ludzi posługujących się nowoczesną techniką.

Filozofia obowiązującego prawa autorskiego i patentowego jest sprzeczna z tą konstatacją. Aksjomatem tej filozofii jest zysk, tylko w ten bowiem sposób najbogatsze kraje świata mogą się bronić przed powracającą falą wyeksportowanych pieniędzy bez pokrycia w towarach, a banki przed powracającą falą udzielonych kredytów bez pokrycia w depozytach.

Sposobem pomnażania zysku jest handel, przez całe wieki kształtowania się systemu kapitalistycznego związany wyłącznie z obrotem dobrami materialnymi, bądź usługami. Przez długie lata kształtowania się obecnego systemu informacja była bezpłatnym elementem świadczonych dóbr i usług i nie istniała sama w sobie jako towar nadający się do handlu. Po latach rozwoju technologii przyszedł jednak czas jej usamodzielnienia się i informacja stała się towarem samym w sobie, a sposobem przekształcenia jej w towar jest właśnie prawo autorskie i patentowe. Z biegiem czasu okazuje się, że prawo to jest dużą przeszkodą w wolnym obiegu myśli. Zwłaszcza w dobie internetu, wbrew logice i komfortowi artystów, uczonych i wynalazców, dla których ważna jest możliwie szeroka recepcja ich idei i dzieł - prawo to oddziela twórców od publiczności (wśród niej także od potencjalnych uczniów czy naśladowców). Skutkiem tego oddzielenia są zarówno obawy autorów przed kradzieżą ich dzieł i pomysłów, jak i ich lęk przed nieumyślnym naruszeniem dóbr osobistych innych autorów.

\"Podwójny nelson\" lęku wokół polskich twórców zaciska się mocniej za sprawą zagranicznych, komercyjnych agencji, wyspecjalizowanych w ograniczaniu stref nie objętych patentami, prawami ochronnymi i opłatami know-how. W latach 1990-1997 agencje te zgłosiły w Polsce 10 razy więcej patentów i wynalazków, niż zrobili to sami Polacy, i zaczęły osiągać znaczne wpływy, które w latach 1995-97 wzrosły dziesięciokrotnie, do 416 mln zł. To jeden z dopływów rzeki pieniędzy zdążającej ku atraktorom. Część tych pieniędzy posłuży zapewne do opatentowania w Polsce kolejnych, zagranicznych wynalazków.

Źródłem lęku nie tylko twórców, ale wszystkich ludzi, jest też poczucie kruchości i tymczasowości obecnej konstrukcji prawno-finansowej świata, gdyż globalne alternatywy ekonomiczne nie są jeszcze dopracowane i wyłaniają się dopiero z przestrzeni zbiorowej świadomości, gdy tymczasem jedyna stosowana powszechnie konstrukcja światowego pieniądza nie wytrzymuje próby czasu już teraz, i coraz wyraźniej postrzegana jest jako zagrożenie cywilizacyjne i przeszkoda na drodze ku zrównoważonemu rozwojowi i oszczędnemu gospodarowaniu światowymi zasobami energii.

Jak staraliśmy się to wykazać w pierwszej części artykułu, brak pieniędzy na rynku pracy, za które można by zatrudnić ludzi chcących i umiejących tę pracę świadczyć, jest wynikiem odpływu wypracowywanego przez ludzi bogactwa ku atraktorom, co z kolei jest wynikiem obecnej koncepcji pieniądza, prawa i zwyczajów handlowych.

Tylko niewielka część utraconego na rzecz atraktorów bogactwa wraca do miejsc, gdzie zostało wytworzone - najczęściej w postaci mało efektywnych pomocy, realizowanych przez powołane w tym celu zagraniczne fundusze i fundacje. To przysłowiowa chusteczka na otarcie łez po bogactwie, które wypłynęło.

Brak tego bogactwa, wyrażający się niedostatkiem pieniędzy na lokalnym rynku, sprawia, że w konkurencję o dostęp do niewielkich kapitałów, które na nim pozostały - omijając lej atraktora - wdaje się cała lokalna społeczność. Wśród ludzi, a nawet całych narodów, wzmagają się postawy rywalizacyjne, zaciętość, agresja. Zrywają się naturalne więzi międzyludzkie. Zanika łagodność obyczajów i kultura współbycia. Narastają patologie.

W kontekście całego świata lokalny jest jeden kraj, o czym powinni pamiętać politycy, zwłaszcza gdy deficyt handlowy Polski od dłuższego już czasu utrzymuje się na poziomie 1 miliarda dolarów miesięcznie. Oto miara siły przyciągania atraktorów. Wypada po 270 zł miesięcznie na jednego zatrudnionego Polaka, włączając w to szarą strefę. Kwota ta stanowi ok. 15% budżetów Polaków i gdyby, zamiast na towary wyprodukowane za granicą, została wydana na niewiele mniej, albo wcale nie mniej, atrakcyjne towary polskiego pochodzenia, mielibyśmy w kraju całkowicie rozwiązane dwa podstawowe problemy: bezrobocia i wzrostu zagranicznego zadłużenia. Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić?

Wydaje się, że ludzie poradziliby sobie z tym zadaniem, gdyby uświadomili sobie ekonomiczny mechanizm \"kreowania biedy\" oraz znaleźli sposób świadomego uczestniczenia w jego omijaniu - poprzez kształtowanie popytu na produkcję lokalną. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, że samo ogarnięcie mechanizmu atraktora racjonalnym umysłem nie wystarczy, aby zahamować odpływ bogactwa. Bogactwo narodowe, kreowane w systemie WYMIENIALNYCH pieniędzy, MUSI bowiem wyciekać i nic na to nie poradzimy. Polska, jako kraj, może jedynie starać się być bardziej \"atrakcyjna\", czyli posiadać swoje lokalne atraktory, aby w ten sposób spowolnić wyciek pieniędzy opuszczających nasz kraj (i w tym kierunku zmierza polska polityka gospodarcza). Jeśli nam się to uda, cenę tej operacji zapłacą obszary świata przez nas eksploatowane.

Wymienialność waluty otwiera gospodarkę każdego rynku na kapitalistyczny priorytet obniżania kosztów produkcji, bez liczenia się z kosztami społecznymi i ekologicznymi tego procesu. Szacuje się, na przykład, że koszty eksploatacji elektrowni jądrowych są dwukrotnie zaniżane z powodu nie uwzględniania długofalowych kosztów unieszkodliwiania odpadów. Jest to nie liczenie się z kosztami ekologicznymi produkcji energii. W takich, zdominowanych kategorią zysku, warunkach producenci korzystający z mechanizmów atraktora - posługujący się droższą reklamą i lepiej wystudiowanym w placówkach badawczych produktem oraz sposobem jego dystrybucji - wygrywają bez trudu bitwę o klienta na każdym \"nowo nawróconym\" na kapitalizm rynku. To oni czują się gospodarzami sceny ekonomicznej i udzielają światłych rad nowo przyjmowanym do różnych gremiów członkom, gdyż u nich, w ich gospodarkach, oliwionych pieniędzmi ściąganymi przez atraktory, jest wystarczająco dużo środków na badania służące mnożeniu zysków.

Na odłączenie się od systemu atraktorów, prócz świadomości ich istnienia, potrzeba czegoś jeszcze i odkryciem ostatnich lat jest rosnące w bogatych społeczeństwach przekonanie, że tym czymś są alternatywne pieniądze, które dają możliwość całkowitego ominięcia wypracowanych przez stulecia pułapek, w jakie nauczył się wciągać klientów kapitalizm. Zaś alternatywne pieniądze sprzęgnięte z internetem to zupełnie nowa jakość w ekonomice światowej - to szansa na poskromienie molocha globalnego rynku przez jego własne dzieci - niezależne rynki wirtualnych pieniędzy.

Do niedawna, czyli do czasu masowego pojawienia się komputerów, alternatywne pieniądze funkcjonowały w nielicznych krajach na zasadzie mniej lub bardziej tolerowanych przez państwo eksperymentów. Zwykle tam, gdzie państwo zezwalało na ich przebieg, rozwijały się z dużym powodzeniem, przynosząc w krótkim czasie spektakularne, ekonomiczne efekty.

Przykładem sukcesu alternatywnej waluty są Wära, pieniądze wprowadzone eksperymentalnie do obiegu w 1919 roku, które cyrkulowały niezwykle intensywnie w Niemczech w okresie kryzysu. Wära zostały zakazane w 1931 roku, gdy ich popularność zaczęła niepokojąco rosnąć.

Dużym powodzeniem cieszył się też austriacki system szylingów, wprowadzonych do lokalnego obiegu przez burmistrza miasta Wörgl w 1932 roku. Miejskie szylingi burmistrza cyrkulowały z prędkością dwukrotnie wyższą od szylingów krajowych, a koniunktura miasta Wörgl wzrosła skokowo w okresie 13 miesięcy trwania eksperymentu, zapewniając w tym czasie budowę dróg, kanalizacji, zbiornika i skoczni narciarskiej. Gdy inne miasta austriackie wyraziły zainteresowanie wdrożeniem podobnych systemów, bank centralny zakazał burmistrzowi dalszych eksperymentów. Dużą popularnością w latach trzydziestych wśród Amerykanów cieszył się też system pieniędzy znaczkowych, zdelegalizowany w 1933 roku przez prezydenta Roosevelta.

Z większą łagodnością traktowany był szwajcarski system alternatywnych pieniędzy WIR, założony w 1934 roku i istniejący do dziś, obracający obecnie kwotami rzędu dwóch miliardów dolarów rocznie (2,52 mld. franków szwajcarskich w 1993 roku) wśród 60 tysięcy klientów-członków. Czy nie z chęci utrzymania przy życiu tego rodzaju i innych udanych eksperymentów Szwajcaria nie przystąpiła jeszcze do Unii Europejskiej?

Dzisiejsza koncepcja alternatywnych pieniędzy zaczęła się kształtować na początku lat osiemdziesiątych, jakby w odpowiedzi na uwolnienie technologii układów scalonych spod oka wojska i wielkich centrów obliczeniowych. Dzięki osobistym komputerom możliwe stało się przezwyciężenie jednej z największych trudności w kreowaniu równoległych do oficjalnego i godnych zaufania systemów pieniężnych - sprawnego i taniego ewidencjonowania obrotów.

W 1983 roku na dobry pomysł wykreowania niezależnego rynku z alternatywnymi pieniędzmi wpadł Michael Linton, Kanadyjczyk z Doliny Comox. Wtedy właśnie powstał pierwszy na świecie system LETS (Local Exchange & Trading System), lokalny system wymiany towarów i usług, oparty o kreowane zamówieniami mieszkańców pieniądze, istniejące wyłącznie w postaci lokalnie prowadzonych zapisów. Jako zasadę przyjęto, że LETS są niewymienialne na żadne inne waluty i nieoprocentowane.

Powodzenie systemu LETS z Doliny Comox, polegające na gwałtownym ożywieniu koniunktury w całym rejonie cierpiącym na masowe bezrobocie, dało asumpt do kopiowania tego wzorca w innych społecznościach. Wprowadzenie wirtualnych pieniędzy uświadomiło ludziom, że osobą kreującą wartość dodaną jest klient zamawiający usługę lub kupujący produkt, gdyż dobra cena zamówienia przyciągnie dowolną liczbę wytwórców lub usługodawców, gotowych je zrealizować.

Odwaga składania zamówień i kreowania pracy osoby, która to zamówienie zrealizuje, jest związana przede wszystkim ze świadomością stanu konta i obawami znalezienia się poniżej kreski. W systemach LETS nowo wstępujący członkowie otrzymują wirtualną kartę kredytową w postaci kredytu społecznego zaufania i mogą natychmiast kreować wartość dodaną poprzez składanie zamówień na dostępne w systemie produkty i usługi. W wyniku zamówienia kreującego czyjąś pracę, u zamawiającego powstaje zobowiązanie do świadczenia pracy. Te zobowiązania łączą ludzi, gdyż można je spłacać wyłącznie na lokalnym rynku.

Model LETS został powielony od czasu jego opracowania w setkach ośrodków, w większości zamożnych krajów świata. Sprawdzony w różnorodnych warunkach miejskich i wiejskich, posiada jedną znakomitą cechę: zapewnia lokalność wymiany i handlu i nie wyciekanie energii pracujących ludzi z obszaru, w którym żyją i produkują towary oraz usługi.

W pierwszych systemach LETS z początku lat osiemdziesiątych nie wszystkie operacje dawało się przeprowadzać w pamięci komputerów. Piętą achillesową ówczesnych systemów była informacja marketingowa - którą trzeba było drukować na papierze i regularnie wysyłać do wiadomości wszystkim członkom.

W dobie powszechności internetu ta niedoskonałość systemów alternatywnych pieniędzy całkowicie znika, gdyż aktualne informacje o dostępnych towarach i usługach każdy członek może znaleźć w przestrzeni wirtualnej swojego domowego komputera czy telefonu komórkowego. W niedalekiej przyszłości magnetycznych kart kredytowych obsługujących alternatywne obiegi, alternatywne pieniądze będą w 100% wirtualne - uwolnione od ciężaru materialnego nośnika. Nic też już dziś nie stoi na przeszkodzie, aby czytnik magnetycznych kart kredytowych znajdował się w każdym sklepie.

Co to oznacza w praktyce? Przede wszystkim możliwość odłączenia się od atraktora na powstałych w ten sposób, wirtualnych rynkach, które mnożą się na świecie w tempie zdumiewającym. Dwa prywatne, elektroniczne domy clearingowe obsługują od niedawna w Japonii ewidencję specjalnej waluty, zwanej Hureai Kippu, której posiadanie zapewnia dostęp do obsługi medycznej. Rynek Hureai Kippu, oparty na amerykańskiej koncepcji time-money, pożytecznie dla Japończyków koegzystuje z rynkiem Jena, świadcząc usługi o wyższym standardzie, a korzyści z istnienia tej nowej waluty odnoszą zwłaszcza osoby starsze wiekiem, które otrzymują w Hureai Kippu przekazy od swoich dzieci mieszkających w innych częściach kraju.

Znamieniem tej tendencji jest także polityka rządu Japonii wobec eko-walut. Japońskie Ministerstwo Handlu Zagranicznego i Przemysłu (MITI) ogłosiło niedawno, że przyszła strategia rozwoju Japonii będzie się opierać na wyspecjalizowanych, regionalnych rynkach, posługujących się własnymi eko-pieniędzmi. Cztery pilotażowe systemy tego typu zostały przetestowane w ubiegłych latach, a wyniki pilotażu były tak obiecujące, że w roku 1999 powstało w Japonii kolejnych czterdzieści systemów eko-walut. Wsparcia tego rodzaju przedsięwzięciom udzielają największe japońskie przedsiębiorstwa, m.in. NTT i Oracle Japan.

Z wiadomości napływających z różnych stron świata wynika, że wolna informacja pokonuje wszelkie ograniczenia. Wprawdzie niewidoczny gołym okiem mur przepisów, za którymi skrywa się atraktor, jest trudniejszy do obalenia niż Mur Berliński, pęka on jednak systematycznie w zaciszu domowych pracowni, przy szumie komputerów.

Globalna przemiana muru w jego brak jest tuż, tuż, z czego coraz częściej zdają sobie sprawę ekonomiści i prognostycy. Narzędziem tej przemiany jest właśnie rozciągnięta nad naszymi głowami, wirtualna przestrzeń, będąca zbiorową świadomością wszystkich ludzi.

W przestrzeni tej znajduje się miejsce nie tylko na rzetelną informację o produktach i usługach, jakie ludzie mogą sobie świadczyć nawzajem, ale także miejsce na elektroniczne rejestrowanie wszystkich transakcji, jakie ludzie przeprowadzają. W tych warunkach stopień identyfikowania osób, biorących udział w każdej transakcji, jest tylko kwestią przyjętej umowy.

W większości istniejących na świecie systemów wirtualnych pieniędzy, jawność życia ekonomicznego ich członków obejmuje saldo i łączną sumę obrotów - tajemnicą są natomiast objęte poszczególne transakcje. Wydaje się, że to dopiero początek jawności życia ekonomicznego ludzi na świecie i że lokalne systemy wirtualnych pieniędzy są zaledwie wprawką służącą wypracowaniu bardziej przyjaznych człowiekowi, a zarazem sprzyjających przyrodzie, systemów wymiany dóbr, usług i wiedzy.

Wraz z poszerzaniem skali lokalności i budowaniem wirtualnych systemów tematycznych lub o zasięgu regionu czy całego kraju, rosnąć będzie musiała skala jawności życia ekonomicznego ich członków. Pieniądz przestanie być anonimowy, a przez to nie będzie go można ukraść, ani nim spekulować. Cóż bowiem przyjdzie złodziejowi z kradzieży stanu czyjegoś konta, albo spekulantowi z posiadania środków, za które towary i usługi może nabyć tylko określona osoba.

Wirtualne rynki, będące w istocie elektronicznymi domami clearingowymi, są niewątpliwie przyszłością zglobalizowanego świata. Ten poziom demokracji zapewnia obywatelom globalnej wioski wolność wyboru miejsca pochodzenia nabywanego towaru lub usługi, oraz możliwość wyboru alternatywnych rynków zbytu na świadczoną przez nich pracę. Poprzez decyzję wyboru rynku można także świadomie i bezpośrednio, codziennymi zakupami, wyrazić własne sympatie polityczne i udzielić wsparcia preferowanym funduszom.

Wirtualne pieniądze czynią rewolucję także w świecie marketingu i reklamy. Sens wielkich kampanii reklamowych znika, gdy ważnym dla ludzi kryterium wyboru towarów staje się lokalne pochodzenie towaru lub udział producenta w popieranym przez kupującego przedsięwzięciu publicznym.

Nowoczesne formuły marketingowe oparte na alternatywnych pieniądzach polegają na zbieraniu przez agencje reklamowe funduszy na akceptowane przez reklamodawców cele. Nośnikiem reklamy są najczęściej krążące w obiegu pieniądze. Modelem takiej formuły jest opracowany w Irlandii system ROMA, który został przetestowany w 1999 roku w irlandzkiej miejscowości Balluhaunis, czy amerykańskie systemy SHARE, które ułatwiają start wielu popieranym społecznie przedsięwzięciom.
Transformacja systemu pieniężnego jest nieodzowna i od pewnego czasu, dzięki nowym technologiom, wreszcie możliwa. Ta nieodzowność jest wynikiem wielkiego marnotrawstwa energii, jakie odbywa się w świecie rządzonym przez prawa kapitalizmu. Ludzie coraz więcej pracują, bo coraz więcej kosztuje utrzymanie tego, co mają. Członkowie najzamożniejszych społeczeństw zmuszani są do niezwykle wydajnej pracy kredytami, które muszą regularnie spłacać. Podjęte wobec kredytodawców zobowiązania są jak kule u nogi - noszone często przez całe życie, w dużym dyskomforcie psychicznym. Na rynku globalnych atraktorów te obciążenia z roku na rok są większe, stanowiąc rosnącą cenę zamożności.

Wiedzą o tym nie tylko pojedynczy ludzie, ale i całe narody. Ogromny nawis obciążeń wynikających ze spłaty kredytów więzi w klinczu umysłowym cały naród amerykański i wiele społeczeństw dobrobytu. Stosunek udzielonych kredytów do zdeponowanych oszczędności w wielu najbogatszych krajach oscyluje wokół proporcji 20:1, co oznacza, że rezerwy banków kończą się, gdy 5 procent ich klientów zgłosi się po wypłaty.

Wizja krachu rujnującego wypracowane renty i dywidendy jest prawdopodobna, a nawet całkiem realna - zwłaszcza w obliczu upowszechniania się prostych metod służących odłączaniu się od dolarowych obiegów, z czego z rosnącym niepokojem zdają sobie sprawę członkowie establishmentu najbogatszych krajów, czyli ci, którzy mają najwięcej do stracenia. Jak to bowiem świetnie wyraził Norwid w wierszu \"Fatum\", świat jest na szczęście tak urządzony, że daje biedakom szansę \"odejrzenia nieszczęściu\" kapitalistycznych pieniędzy.

Wbrew rozpowszechnionemu mitowi, że w modelu amerykańskim spełniło się oto marzenie ludzkości o doskonałym ustroju, który właśnie się zrealizował, wielu ekonomistów sądzi, że dalsze utrzymywanie tego systemu w pełnej sprawności jest największym zagrożeniem dla ludzkości.

System ten jest nastawiony na wzrost i tanienie produkcji, na eksport własnych pieniędzy poza granice i na jak najdroższe sprzedawanie tego, czego kopiowanie kosztuje prawie nic - wiedzy. Cenę powielania tego systemu płaci środowisko biologiczne planety - w tym również człowiek jako istota - eksploatowane ponad potrzebę i miarę.

Wirtualne pieniądze są sposobem \"odejrzenia nieszczęściu\" i wcale nie chodzi o wytykanie wad jakichkolwiek ustrojów. Jesteśmy już w dużej mierze pełnoprawnymi obywatelami \"globalnej wioski\" i nie będziemy odgryzać sobie łapy. Nieuchronny postęp techniki spowoduje jednak, że wkrótce także Polacy dostąpią udziału w lokalnych, regionalnych, bądź specjalizowanych (np. obrońców praw zwierząt lub przeciwników towarów z jakiegoś konkretnego rejonu) systemach wymiany towarów i usług, rozliczanych przy pomocy wirtualnych pieniędzy. Innymi słowy, będziemy mogli wkrótce wybierać waluty i rynki, na jakich zarabiamy i wydajemy pieniądze.

Specjaliści twierdzą, że na rynkach będzie równolegle obecnych kilka walut. Plastikowa karta magnetyczna może obsługiwać je wszystkie naraz w sposób identyczny, jak obsługuje obecnie jedną. Będzie po prostu zawierać równoległy dostęp do rejestru kilku walut, a klient, poprzez wyspecjalizowane domy rozliczeniowe, będzie miał wreszcie możliwość kreowania wartości dodanej tam, gdzie sobie tego życzy, poprzez popieranie waluty, która najlepiej służy preferowanym przez niego celom i ideom. W ten sposób, poprzez codzienne zakupy, ludzie będą mieli realny wpływ na politykę.

W alternatywnych modelach ekonomicznych obejmujących cały świat rysuje się koncepcja powiązania waluty światowej z przyznawanymi poszczególnym krajom limitami produkcji energii ze źródeł nieodnawialnych. Limity te byłyby dzielone na poszczególne kraje w proporcji do uzgodnionych limitów populacji. Obszary oszczędzające energię, zachowujące zrównoważony rozwój, mogłyby ją sprzedawać obszarom wysoko uprzemysłowionym, konsumującym dużo energii, zyskując środki na zrównoważony rozwój na mniejszych obrotach.

Koncepcje te wydają się mrzonkami w odniesieniu do jednego, globalnego rynku, gdy jednak rynków będzie wiele, jak dziś programów telewizyjnych, a wybór rynku, do którego się należy, będzie należeć do konsumenta, który stanie się prawdziwym podmiotem gry politycznej - układ sił politycznych w świecie może się diametralnie zmienić, a decyzje globalne, które dziś wydają się mrzonkami, nabiorą zupełnie innego charakteru. To właśnie przez przynależność do tej czy innej sieci sprzedaży będzie można wybierać polityczne opcje. Wybory odbywałyby się codziennie - w wirtualnym świecie zakupów.

Wirtualnych rozliczeń nie powstrzyma żaden urząd skarbowy, gdyż prawem użytkowników internetu jest wymieniać informacje na każdy temat, także podejmowanych względem siebie samych zobowiązań. Wirtualne pieniądze są sposobem realizowania wizji zrównoważonego rozwoju świata poprzez wykorzystanie światowej sieci telekomunikacyjnej, która nie zna granic, ceł, ani barier obyczajowych i która rozwija się tak dynamicznie, gdyż ludzie, zwłaszcza młodzi i bardzo młodzi, coraz lepiej czują i rozumieją, że przestrzeń ta daje możliwości, jakie nie istniały nigdy dotąd. Są to nieograniczone możliwości wymiany doświadczeń, współpracy i zbiorowego, niezwykle efektywnego myślenia.

To właśnie dzięki takiemu myśleniu i współpracy wielu ludzi z różnych stron świata tworzony jest nowy paradygmat, także w gospodarce, uwzględniający zbiorową świadomość internetu i wiedzę coraz większej rzeszy ludzi o byciu jej cząstką. Wyzwanie w sam raz na początek wieku i nowej ery.