Krzysztof Lewandowski
Społeczeństwo obywatelskie

Wszyscy jesteśmy obywatelami, więc o co chodzi z tą obywatelskością, można by całkiem racjonalnie zapytać. Czy postulowanie społeczeństwa obywatelskiego nie jest upominaniem się o coś, co już dawno mamy?

Idea społeczeństwa obywatelskiego została wpisana w preambułę naszej Konstytucji pod postacią zasady pomocniczości, która mówi o tym, że społeczeństwo organizuje się do różnorodnych działań oddolnie, a państwo wkracza na scenę życia publicznego jako pomocnik i tylko tam, gdzie lokalne struktury są niewystarczające dla ich wykonania.

Cóż z tego, gdy zasada ta jest martwą literą. W gospodarce, w ciągu 15 lat transformacji ustrojowej, rolę scentralizowanego państwa socjalistycznego przejęły jeszcze bardziej scentralizowane, kapitalistyczne instytucje korporacyjne. Obywatel nie ma ani wglądu w te instytucje (przykładem niech tu będzie amerykańska korporacja Smithfield, zabraniająca kontrolerom społecznym wstępu na swoje tereny), ani dostępu do osób nimi zarządzających, gdyż centra decyzyjne korporacji usytuowane są z dala od miejsc prowadzenia działalności produkcyjno-usługowej.

Antyobywatelskie oblicze korporacji bierze się stąd, że ich jedynym motorem działania jest pomnażanie zysków.

Sposobem pomnażania zysków jest zmniejszanie kosztów operacyjnych, które odbywa się najczęściej na rachunek społeczności lokalnych, goszczących oddziały korporacji. Najczęstszymi formami redukcji kosztów są redukcje wynagrodzeń, zastępowanie ludzi pracą tańszych w eksploatacji maszyn, wydłużanie pracy bez podwyższania wynagrodzenia. W wyniku takich praktyk stopniowo niszczona jest przez korporacje delikatna, lokalna tkanka społeczna, tworzona z relacji, w jakie wchodzą z sobą ludzie, aby realizować różnorodne projekty społeczne. Relacji takich nie zawiąże bowiem ani praca ponad miarę na zlecenie „ludzi z góry” (a de facto z zagranicy), ani bezrobocie, podczas którego ludzie przestają wchodzić z sobą w jakiekolwiek relacje, bo każda relacja kosztuje...

Inną formą powiększania zysków korporacji jest eksternalizowanie kosztów poza ich obszar, co przekłada się na rabunkową gospodarkę surowcami i pogarszający się stan środowiska naturalnego. Zdegradowane więzi społeczne zyskują w ten sposób swoje dopełnienie w zdegradowanym krajobrazie i pogarszających się warunkach życia i gospodarowania.

W takim stadium obecnie się znajdujemy – w stadium zanikania społecznej zdolności organizowania się lokalnych społeczności, tworzących naród, wokół projektów, wykraczających miarą poza projekty rodzinne czy towarzyskie, projektów naprawy skutków istnienia epoki przemysłowej.

Przestajemy umieć produkować cokolwiek od początku do końca, bez zewnętrznego wsadu, który uzależnia nas od technologii i środowisk, których nie mamy rozpoznanych w całości, gdyż gdzieś tam zawsze są one chronione tajemnicami albo patentami. Taka zależność bez możliwości substytucji to nasze przekleństwo. W wyniku tej zależności co miesiąc zadłużamy się za granicą na kolejne 3 mld złotych. Nasz narodowy okręt tonie więc z prędkością ok. 1000 złotych długu, jaki corocznie obciąża dodatkowo głowę (bo dług trzeba zwrócić) i kieszeń (bo odsetki od długu trzeba płacić) każdego jego statystycznego pasażera.

Zadłużeniu finansowemu towarzyszy też inna postać zależności. Jest to zależność decyzyjna od „ludzi z góry”, którzy mają patenty, wiedzą, jak i co robić, aby zarabiać, słowem, mają to, czego my nie mamy i znają się na tym, na czym my się nie znamy. W ten sposób stopniowo tracimy naszą podmiotowość, możliwość wyrażania się, tworzenia i realizowania własnych wizji. Realizujemy wizje „ludzi z góry”, którzy od pewnego pułapu okazują się najczęściej cudzoziemcami, osobami należącymi do społeczności realizujących swoje, a nie nasze priorytety.

Pora to zmienić, gdyż wkraczamy w erę informacji, gdzie będą obowiązywać odmienne standardy i reguły gry. Pora przywrócić sobie samym podmiotowość i prawo do ekspresji twórczej prowadzącej do polepszenia, a nie pogorszenia warunków życia.

Narzędziem samoorganizacji społecznej są pieniądze. Gdy państwo okazuje się niesprawne w ich zatrzymaniu na rynku, aby służyły ludziom potrafiącym zamienić je na użyteczną społecznie pracę, należy organizować się wokół komplementarnych systemów walutowych, które powstają we wszystkich krajach dotkniętych rakiem liberalizmu, a wyposażonych w infrastrukturę informatyczną.

Walutą komplementarną jest czas udziału w różnorodnych przedsięwzięciach społecznych. Takiej waluty każdy bezrobotny ma w nadmiarze.

Wydaje się, że dzisiejszą pierwszoplanową potrzebą narodową jest jak najszybsze zorganizowanie społecznych banków tej waluty (czasu) i puszczenie jej w społeczny obieg. Gdy system liberalny tąpnie, będzie jak znalazł. Czas złapany w sieć ekonomicznych relacji przestanie wtedy wyciekać, a będzie regenerować społeczną tkankę międzyludzkich relacji…

Ta tkanka to podstawa społeczeństwa obywatelskiego.