Krzysztof Lewandowski
Dlaczego Marks się mylił

Niezrozumienie istoty jakiegoś problemu przez ludzi o wysokim potencjale intelektualnym prowadzi do dużo poważniejszych następstw, niż gdy jest udziałem zwykłych zjadaczy chleba. Na intelektualistów bowiem oglądają się maluczcy w poszukiwaniu diagnozy cywilizacyjnych chorób – nielegalnych wojen, rosnących obszarów biedy, wypierania duchowości przez durną konsumpcję.

Ostatnio nasilają się w Polsce ruchy polityczne mające w swoim zapleczu intelektualnym marksizm i myśl społeczną wywodzącą się z tego nurtu, pora więc najwyższa prześledzić raz jeszcze, po smutnych, ale i cennych doświadczeniach socjalizmu, ukryte założenia tej myśli, wynikające z niezrozumienia istoty światowego procesu ekonomicznego tak przez Marksa, jak i jego licznych protagonistów, do których należał również sławny fizyk, Albert Einstein, zabierający głos, jako uznany geniusz, także w sprawach ekonomicznych. W eseju „Dlaczego socjalizm?”, opublikowanym w 1949 roku, błędami kapitalizmu obarczał Einstein kapitalistów, rozumianych jako właścicieli majątku produkcyjnego, nie różniąc się w tym ani na jotę od Marksa.

Przedsiębiorcy czy finansiści?
Obydwaj myśliciele nie umieli przeniknąć własnym rozumem zgubnego dla potomności poglądu o nieusuwalnym rzekomo konflikcie przemysłowców ze światem ludzi pracy oraz o szkodliwości stosunków produkcji opartych na prywatnej własności. Zarówno Einstein, jak i Marks uważali, że złym kapitalistą jest właściciel fabryki, a nie ten, kto produkuje pieniądze, za które można ją kupić.

Niestety, ten błędny pogląd, konfrontujący właścicieli firm z pracownikami najemnymi, nadal pokutuje w głowach lewicowych reformistów różnej maści, blokując możliwość uchwycenia przez nich źródłowych przyczyn wyzysku klasy pracującej, a przez to i uniemożliwiając poszukiwanie rozsądnych rozwiązań na przyszłość.

Dzisiejszy wyzysk osiąga niespotykaną w historii skalę, gdyż jego mechanizm ogarnia całą już kulę ziemską, co w czasach Marksa, a nawet Einsteina, było dopiero nieśmiało rysującym się w głowach beneficjentów tego procesu programem.
Współcześni badacze monetarni zwracają uwagę na to, że Marks w ogóle nie odróżniał kapitału finansowego - opartego na lichwie - od kapitału produkcyjnego ucieleśnionego w maszynach, więc wnioski płynące z jego teorii z konieczności prowadziły na manowce. Błąd ten powielali wszyscy jego kontynuatorzy, wybierający się z konewką na ratunek płonącego lasu.

Przypisywanie sprawczej przyczyny wyzysku właścicielom fabryk, czyli producentom towarów i usług, i obarczanie ich winą za niezrównoważony rozwój świata jest gubieniem z oczu prawdziwych i systemowych przyczyn rosnących dysproporcji biedy i bogactwa, związanych z prawem bankowym.

Powstanie wielkiego syfonu
Ogromne nasilenie syfonowania dochodów od biednych do bogatych znaczą zwłaszcza dwa XX-wieczne wydarzenia. Pierwszym było utworzenie centralnego banku USA, zwanego Federal Reserve. Nastąpiło to w roku 1913, po ponad stu latach bojów społeczeństwa amerykańskiego, aby nie dopuścić bankowych elit do uzyskania dzidzicznego przywileju kreacji pustego pieniądza kredytowego. Przestrzegali przed tym ojcowie-założyciele Stanów Zjednoczonych, ale ich mądrość zaginęła.

Drugim milowym krokiem na drodze do zdobycia niekontrolowanej władzy nad światem przez niewielką grupę finansistów była przegrana w Bretton Woods lorda J.M Keynesa, szefa delegacji brytyjskiej podczas rozmów dotyczących założeń nowego ładu ekonomicznego u schyłku II wojny światowej. Konferencja w Bretton Woods przebiegała pod wyraźne dyktando bankowców amerykańskich, którzy nie chcieli się zgodzić na proponowane przez Keynesa zrównoważenie międzynarodowych transakcji finansowych.

To wtedy właśnie, w 1944 roku, powstał Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy – centralne instytucje finansowe utworzone na wzór centralnych banków narodowych, tyle że o zasięgu globalnym. Ich rolą stało się uzależnianie finansowe państw poprzez udzielanie im kredytów o wysokościach i na warunkach uniemożliwiających ich spłatę, co w propozycjach Keynesa było procederem niedopuszczalnym

Polska w objęciach lichwy
W objęciach tego mechanizmu znalazła się także Polska, która dzielnie opierała się przyjęciu oprocentowanych lichwiarsko pożyczek przez ponad 20 powojennych lat, aby skapitulować i otworzyć się na śmiercionośne zastrzyki kredytu serwowane nam pod pozorem dobrodziejstwa przez międzynarodowe instytucje finansowe w rodzaju Klubu Paryskiego. Dzisiaj, w ponad 30 lat od tych „dobroczynnych” zastrzyków, możemy w lakonicznym w komunikacie PAPa przeczytać, że „Ministerstwo Finansów zapłaciło w lipcu 2004 r. 100,5 mln dol.i 11,1 mln euro odsetek od długu zagranicznego oraz 305,2 mln dol.i 8,9 mln euro kapitału.” Warto uświadomić sobie, że powyższe sumy stanowią równowartość kilkunastu luksusowych hoteli lub hipermarketów, które „wyparowały” nam z majątku narodowego w ciągu zaledwie jednego miesiąca. A Klubowi Paryskiemu, z którym umawiał się Gierek, wciąż jesteśmy winni pieniądze i jak ciągnął z nas odsetki, tak dalej ciągnie.

Nie dajmy więc sobie wmawiać, że winę za ten stan rzeczy ponoszą prywatni przedsiębiorcy czy prywatni właściciele nie naszych hoteli i nie naszych centrów handlowych, oni bowiem są profitentami wtórnymi procesu, któremu na imię globalny system finansowy świata.

Prawo bankowe
Pierwszą i zasadniczą przyczyną naszych pogłębiających się problemów społecznych i gospodarczych jest prawo bankowe, jakie zaadaptowaliśmy w dobrej wierze, otwierając się zrazu na zagraniczne pożyczki, a następnie – po wizytach Jeffreya Sachsa w roku 1989 – godząc się na harmonogram zmian strukturalnych, prowadzących ku pełnemu otwarciu się Polski na międzynarodowe standardy bankowe. Wychodząc z komunizmu byliśmy nieświadomi tego, jaki drenaż społecznej i produkcyjnej energii to za sobą pociąga.
Prawo bankowe jest niezrozumiałe nie tylko dla laików, ale także dla wykształconych ekonomistów, którzy orientują się świetnie w niuansach strategii rynkowych czy giełdowych, bo temu poświęcone są podręczniki zarządzania produkcją czy finansami, ale nie mają zielonego pojęcia o alternatywnych formach bankowości czy pieniądza, gdyż jest to temat nieobecny zarówno w mediach, jak i w uniwersytetach.
Podręczniki akademickie traktują obecny system prawa bankowego (czytaj: lichwy) jako coś z góry danego i niepodważalnego, jakby tworzyli go bogowie, a nie ludzie i jakby wpisana w nie niesprawiedliwość podziału wypracowywanego wspólnymi siłami bogactwa była czymś niezmiennym po wiek wieków.

Puste naczynie
Błąd ten powielają następnie politycy i szarzy obywatele, którzy domagają się od rządów reform powierzchownych, czyli w istocie pozornych, bo dzielących w inny sposób systemowo rosnącą biedę. Jednak z opróżnianego lichwą naczynia finansów publicznych i sam Salomon nie naleje – stąd podejmowane w Polsce reformy gospodarcze, szanujące status quo systemu bankowego, sprowadzają się nieodmiennie do personalnych roszad, dających dostęp do malejącego bogactwa coraz to innej grupie uprzywilejowanych osób bądź podmiotów.
Las, w którym żyjemy i tworzymy, płonie coraz mocniejszym ogniem zagranicznych zobowiązań płatniczych, powiększanych mocą kolejnych quasi-lichwiarskich przepisów prawnych, wprowadzanych lobbyingiem na nasz rynek. Przykładem takiego udanego lobbyingu zagranicznych środowisk finansowych w naszym parlamencie jest modyfikacja prawa autorskiego, rozszerzająca okres i zakres ochrony patentowej i autorskiej. wprowadzenie tego prawa to kolejne setki milionów dolarów uciekające corocznie z naszego kraju

Media odwracają uwagę
Nasza zbiorowa nieświadomość skali lichwiarskiego procederu, powodującego odsysanie na różne sposoby narodowego bogactwa, wypracowywanego przez krajowych producentów towarów i usług, to nie tylko wynik naszej 45-letniej izolacji od kapitalizmu za żelazną kurtyną. To także efekt przemyślanej polityki koncernów medialnych oraz uniwersytetów, zasilanych z tych samych centrów finansowych, które są odpowiedzialne za nasze zadłużenie.

Gdybyśmy, jako naród, zdali sobie jasno sprawę ze skali prawno-finansowej grabieży, jakiej poddaliśmy się dobrowolnie w wyniku nacisku zagranicznych kół finansowych, mających swoją reprezentację krajową w osobach prof. Leszka Balcerowicza (kształconego w Nowym Jorku) i polityków Unii Wolności oraz Platformy Obywatelskiej, wiedzielibyśmy przynajmniej, jaka jest polska gospadarcza racja stanu i pracowalibyśmy wspólnie nad znalezieniem praktycznej dla niej wykładni.

Niestety, ogłupiani przez Agorę liberalną demagogią, nurzamy się tylko w jałowych spekulacjach i śledzimy plotki oraz gierki, które wekslują naszą uwagę na sprawy mało znaczące dla przyszłości dzieła naprawy kraju.

Także rosnąca w siłę opozycja wobec liberalnego nurtu brnie w jałowość spekulacji obracających sie wokół alternatyw wobec prywatnej własności środków produkcji i sposobów administrowania państwem.

Rak lichwy jest jednak nieubłagany. Zabija powoli, w biedzie i stresie, i szybko, jak na wojnie, którą prowadzimy także w jego imieniu. Czy uda nam się go zobaczyć?
To pierwszy krok, aby się go wreszcie pozbyć.

Krzysztof Lewanowski